SPALANIE RÓŻY
To było w ten sposób. Kiedy chory miał jakieś owrzodzenia czy opuchlizne na twarzy, czy poczerwienione oczy - nieraz
tak, że nie móg patrzyć, to mnie wołali:
- Chodż, to spalisz róże, tam mamie, czy tatowi, jakiejś dziewczynie, czy komuś. Przyjdź, to spalisz róże!
No ji ja poszłam. Zrobiłam trzy krzyże ze lnu. Te krzyże położyłam na stole - każdy osobno. Następnie chory musiał
przechylić głowe, na te strone bolące. Położyłam ścierke, lniana musiała być ścierka i na tej ścierce położyłam
pierwszy krzyż. Mówiłam Zdrowaś Maria i Chwała Ojcu i w czasie modlitwy zapalałam zapałko ten krzyż.
Gdy mówiłam Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu przeżegnało się chorego i na koniec sie chuchneło, i te
pyłki leciały w góre.
Późni te ścierke zbierało sie za cztery rogi i chory musiał jo trzymać na bolącym miejscu, bo tak to miejsce wygrzewał.
Jak sie spaliło pierwszy krzyż, to sie kładło następny i znowu pacierz, przeżegnało sie... I tak te same czynności
powtarzało sie trzy razy.
Zabieg powtarzało sie kilka razy - codziennie i zawsze po zachodzie słońca, na noc. I już nawet na drugi dzień
choremu było lepiej. Ale używana ścierka musiał być biała.