Artykuł nadesłany przez pana Henryka Radeja

Mieczysława Adrianek

Jak Stanisław Kiewlicz pracował w Szczebrzeszynie

Urodził się 3 marca 1803 roku w Szweksznie na Żmudzi w rodzinie ziemiańskiej. Gimnazjum ukończył w Słucku. W latach 1820-1824 studiował na Wydziale Literatury i Sztuk Wyzwolonych Uniwersytetu Wileńskiego. Brał żywy udział w życiu filaretów, ale gdy zaczynał się słynny proces starał się wyjechać z Wilna jak najrychlej; być może dlatego nie ma go w spisie nazwisk filaretów opublikowanym przez Alinę Witkowską1). Był tak wybitnym uczniem, uzdolnionym szczególnie lingwistycznie, że zwrócił na niego uwagę Joachim Lelewel, uformował go jako człowieka, patriotę i pedagoga, i osobiście zasugerował pracę w gimnazjum Zamoyskich w Szczebrzeszynie.

Kiewlicz, jako 22-letni młodzieniec, pełen romantycznych rojeń i aspiracji, zostawiając za sobą w Wilnie spore długi (właścicielka kawiarni, księgarz, introligator, szewc) , pożyczywszy 30 rubli od ks. Alojzego Osińskiego na podróż, na początku 1825 roku znalazł się w Szczebrzeszynie. Była to głucha prowincja, miasteczko żydowsko-włościańskie. W pewnym oddaleniu od rynku zbudowano pięć budynków dla potrzeb gimnazjum, utrzymywanego przez Ordynację Zamojskich. Nowy nauczyciel zabrał się z zapałem i wręcz z entuzjazmem do pracy. Chciał dawać młodzieży z siebie wszystko co najlepsze, a był doskonale przygotowany, gdyż Uczelnia Wileńska skupiała wówczas grono wybitnych naukowców. Kiewlicz wykładał grekę i łacinę, pasjonowały go te przedmioty, miał więc odpowiedni zasób wiedzy, którą od razu zabłysnął. Do tego - niezwykłą łatwość wymowy, uprzejmość dla uczniów, elegancki sposób bycia. Wszystko to sprawiło, że zdobył uznanie i sympatię młodzieży bez trudu i z miejsca naraził się na zawiść zasiedziałych w Szczebrzeszynie starszych w zawodzie kolegów. Wyglądało na to, że będą to kłopoty przejściowe. Kiewlicz własnym sumptem sprowadzał książki i periodyki, wiele od swego mistrza Joachima Lelewela - pisał prace na różne tematy, zabrał się za przekłady. Niewątpliwie odpowiednich podręczników brakowało. Biblioteka szkolna posiadała niewiele, bo dwa i pół tysiąca tomów. Były to głównie dary, zatem księgozbiór przypadkowy. Kiewlicz tak oceniał sytuację: "Miasteczko, a raczej wieś, nikt w nim nie mieszka z obywatelów, sami Żydzi i włościanie. Szkoły za miasteczkiem składają się z 5 gmachów o dwu lub trzech piętrach. Biblioteka łachmanami napełniona, nic z nowych rzeczy, a stare niewiele warte. Historia bardzo biedna, ledwie ksiąg kilka do polskich rzeczy, o których później doniosę." - pisał do swego mistrza i protektora.
"Uczniowie nic nie umieją po łacinie, tym bardziej po grecku, ani ksiąg, które nieodbicie są potrzebne, nie mają i zmusić ich do nabycia niepodobna, gorzej tu, jak w klasztorze... Ledwie, że nie żałuję żem się tu pośpieszył"
2

Wykładał język łaciński i grecki w kasie V i VI. Od razu stwierdził, że w młodszych klasach młodzież jest źle uczona, przechodzi wyżej nie przygotowana. Dawał temu wyraz, co spotkało się z nienawistną. niechęcią kolegi po fachu, Teodozego Sierocińskiego, absolwenta Liceum Krzemienieckiego, który miał duże osiągnięcia w pracach teoretycznych, ale osiągał to kosztem pracy z wychowankami. Niecierpliwili go uczniowie, rozpraszali intelektualnie, traktował ich gniewnie, posuwając się do niewybrednych łajań. A któż tę młodzież „psuł'', zostawał z nią po lekcjach, żeby zaległości nadrobić, kto zakłócił spokojne życie w szkole? Oczywiście - nadgorliwy Kiewlicz, trzeba mu więc dać nauczkę. I ten niebawem „płakał" do Lelewela: „jestem młody, po co mi się w takim Erebie pogrążać?" Postanowił jednak, iż cokolwiek się wydarzy, będzie starał się postępować jak porządny i uczciwy człowiek. Za te biadolenia musiał otrzymać od Lelewela surową reprymendę (listy uczonego do ucznia niestety nie zachowały się! ), gdyż już w następnym liście mocno się tłumaczył: (...)" uniesienie momentalne, nie rozpoznanie dokładne stanu rzeczy desperację tę, że tak rzeknę, we mnie wznieciło". Kiewlicz miał nadzieję, że wkrótce będzie mógł powiedzieć za Horacjuszem, którego umiał na pamięć: „quod spiro et placeo si places tuum est" („tworzę i me pieśni uznanie znajdują, tem mnie twa łaska obdarza").
Po kilku miesiącach zachwyt się rozwiał. Poza Teodozym Sierocińskim nie lubili Kiewlicza: Ksawery Pasiutewicz, matematyk, również absolwent Liceum Krzemienieckiego i dr Jan Zienkowski, pedagog wykształcony na zagranicznych uczelniach, późniejszy rektor gimnazjum, który nie trawił młodzieńczych zapędów kolegi. Tego ostatniego podtrzymywał na duchu jeszcze ówczesny rektor ks. Michał Gosiewski, który łagodził wzajemne scysje. Kiewlicz pisał więc do Lelewela: Rektor tylko mnie zagrzewa i niczego lękać się nie każe, wszakże wypadnie, że wszystko rzucę, bo cóż trzej ludzie nie zrobią, oni mnie na Sybir wyprawią albo na Pola Elizejskie. Wzajemne utarczki słowne, donosy, intrygi mierziły coraz bardziej młodego idealistę. W liście z dnia 29 czerwca 1825 roku skarżył się Lelewelowi: "Nie uwierzysz, Panie, jak Szczebrzeszyn obmierzłym się dla mnie stal jak tu mi wszystko nieszczęściem grozi, potem - cóż za widok? Od kaprysu pańskiego zależymy, po każdym roku podziękować nam może, to jest warunkiem kontraktu i bez chleba zostaniem. W Warszawie będąc nie to, to drugie miejsce znaleźć można i praca ochotniej pójdzie, a pod okiem najdroższego Pana Profesora pracować, ileż zachęty, ileż pomocy. Wreszcie (są) książki, a nade wszystko spokojność. Zagryzą tu mnie panie, nie masz dnia, w którym bym nie płakał i nie narzekał na mój do Szczbrzeszyna przyjazd .. .
Lelewel gryzł się i w trosce o pupila, którego prawość i zdolności doceniał, zaczął poszukiwać w stolicy pracy dla niego. Tymczasem jednak zaszły okoliczności, które wszystko zmieniły na lepsze. Osoby, głównie rektor szkoły, który cieszył się z pozyskania tak utalentowanego i pełnego entuzjazmu jak Kiewlicz nauczyciela, wymyśliły sposób, żeby go na trwałe związać z terenem. Tym sposobem był ożenek. Okazało się, że w Nakliku państwo Herniczkowie mają dwie urocze i dorodne córy na wydaniu. Zawieziono tam młodego człowieka. Podobała mu się młodsza, ale rodzice orzekli, że najpierw muszą wydać starszą, Zofię. Konkury przeciągały się, Stanisław tracił pieniądze, panna nie była przekonana do niego tak całkowicie, albo tylko udawała. Dość, że konkurent do stanu małżeńskiego poskarżył się niezmiennie swemu przyjacielowi-profesorowi. Lelewel poradził: „Przestań tam jeździć, wypróbuj serce tej dziewicy...". Rada okazała się znakomita, wkrótce doszło do ślubu. Panna młoda wniosła jako posag 4 tysiące zł i oborę inwentarza.
Ten zastrzyk materialny przyszedł w samą porę, bo wileńscy wierzyciele nie przestawali się upominać o swoje, pisali listy na prawo i lewo, a niektórzy grozili, że zwrócą się ze skargą do Nowosilcowa. Kiewlicz z wiana żony pospłacał co pilniejszych i natrętniejszych, a ponieważ niebawem posypały się dzieci, dla polepszenia swej sytuacji finansowej wziął w dzierżawę folwark Brody. Niezbyt skrupulatny w liczeniu grosza, może nawet trochę lekkoduch pod tym względem, zaspokoiwszy jedne długi, popadł w drugie, bo niezbyt regularnie płacił tęnutę dzierżawną, co pod koniec życia spowoduje wielkie kłopoty, ale o tym później. Z biegiem lat w szkole na Kiewlicza spadały coraz większe obowiązki. Zaczął uczyć polskiego. Potem zlecono wykłady ze statystyki i historii Rosji prowadzone w języku rosyjskim. Kierował i wzbogacał swoimi książkami i książkami Lelewela bibliotekę szkolną. Przepisywał wykłady profesora, tak zwane seksterna - zachowały się i służą do dziś wielorako nauce. polskiej. Przygotował słownik łacińsko-polski na potrzeby uczniów, gramatykę łacińską, miedzy Warszawą a Szczebrzeszynem krążyły paki książek, bo albo Kiewlicz prosił Lelewela o przysyłanie Wergiliusza, Homera, Grodka o Homerze etc. albo sam coś wysyłał, względnie odsyłał. Do tego doszło, że zapracowany Lelewel kopiował dla szkoły w Szczebrzeszynie różne artykuły z fachowej prasy, nie mógł bowiem odmówić swemu młodemu przyjacielowi. W centrum zainteresowania szczebrzeszyńskich pedagogów były czasopisma: „Dziennik Wileński", „Dziennik Warszawski", Gazeta Polska". Kiewlicz prosił o ich wypożyczenie albo kupienie dla szkoły, należy się domyślać, że przy jego niezbyt wielkiej skrupulatności, uczony z własnej kiesy dokładał do tego interesu. Taki już był. Jego zasada polegała na tym, żeby książki nie stały darmo na półkach a pisma nie zmieniały się w makulaturę nie czytane. Do Kiewlicza polski uczony miał wyraźną słabość. Nieocenione są tak zwane Programaty szkolne, które dochowały się do naszych czasów, uzupełniając braki w zdewastowanych archiwaliach polskich. Umieszczono w nich artykuły na różne tematy, opracowane przez pedagogów. Ordynat Stanisław Zamoyski, angażując nauczycieli do swego gimnazjum, zobowiązywał ich do prac badawczych, „do pisania na temat dziejów familii i układania rękopisów bibliotecznych". Tylko nieliczni w gimnazjum szczebrzeszyńskim zdobyli się na taką działalność, a wśród nich znaleźli się: Stanisław Kiewlicz, Franciszek Kowalski, Ksawery Pasiutewicz, Ignacy Lojola Rychter, Teodozy Sierociński, Józef Żochowski i Józef Żuchowski. Okupant docenił znaczenie tych publikacji, a więc je zlikwidował, jak mógł najszybciej. Wychodziły tylko czasem jednostronicowe streszczenia, które zupełnie nie oddawały bogatego życia szkoły i wysiłków oraz owoców badawczych ciała pedagogicznego. Stanisław Kiewlicz jednak na koniec roku szkolnego starał się zawsze wygłosić jakiś rzetelny, dobrze opracowany referat, jak na przykład: „O potrzebie łączenia wykształcenia moralnego z naukowym". „Rzut oka na historię rozwijania i postępu geografii", „O potrzebie i sposobie wychowania młodzieży religijno-moralnego do lat 12-tu", „Myśli o poezji starożytnych". W Bibliotece PAN w Krakowie do dziś znajduje się praca po tytułem „Myśli o gramatyce elementarnej", która zapewne też była przygotowana na taką okazję. Mówił w niej, jak powinien być wykształcony obywatel, młody człowiek, by od kolebki do trumny pracować z pożytkiem dla społeczeństwa. Dzieciństwo i młode lata sposobią go do ważnych w społeczeństwie posług ... Lecz sposobienie się tych ważnych posług, usposobienie do szczególnego zawodu, poprzedzić musi koniecznie ogólne ukształcenie, rozwijające się zdolności umysłowe. Jedno z najważniejszych jego części, pierwszeństwo w nauce elementarnej trzymającą, jest ukształcenie znakomitego daru... czyli mowy. Za jej pomocą myśli i wynalazki... stają się powszechną wszystkich własnością; ona pomysłów naszych udziela współczesnym, przesyła potomnym i wywiązuje nas z wielkiego długu przyczyniania się dla dobra społeczeństwa.

Stanisław Kiewlicz pracował pilnie i dużo. Obok obowiązków pedagoga i inspektora szkoły (od 1841 roku) wykładał język polski na pensji żeńskiej. Mieszkał w Brodach koło Szczebrzeszyna, ale wystarał się o bezpłatne mieszkanie w obrębie szkoły, bo uciążliwe dojazdy nie pozwalały mu sprostać nałożonym nań zadaniom. Od 1 sierpnia 1847 roku, przez blisko 15 miesięcy, sprawował funkcję dyrektora szczebrzeszyńskiego gimnazjum. Dotychczasowy dyrektor, Stanisław Godziszewski z powodu choroby przestał pracować, chociaż cały czas pobierał uposażenie. Utrzymanie dyscypliny w szkole nie było wtedy rzeczą łatwą. Niespokojna, patriotycznie nastawiona młodzież burzyła się. Szczególnie gorący był tu rok 1847. Urządzano manifestacje, nawiązywano kontakty z działaczami politycznymi w kraju i za granicą. Porozumiewano się z ks. Ściegiennym, uciekano do Galicji. Na rynku w Szczebrzeszynie spalono podobiznę cara. W rezultacie śledztwa kilku uczniów skazano na Sybir. Miejsce rektora Godziszewskiego zajął Piotr Romanowski, lojalista wobec nowych władz, inspektor z Warszawy. Wreszcie restrykcje dotknęły i Stanisława Kiewlicza. W 1848 roku usunięto go ze stanowiska inspektora oświaty. Pozostał we wspomnieniach uczniów jako człowiek erudyta, dobry i uczciwy, uprzejmy i łagodny, „sławny z zajmujących wykładów i płynnej deklamacji".
Wincenty Dawid tak napisał we wspomnieniowym artykule: "Kiewlicz, płynny w wysłowieniu, zdolności ogromnych, mniej zgłębiający rzeczy do gruntu i dlatego w wykładzie popularny, towarzyski i gładki."
3
Wyrugowany przez zaborcę z macierzystej szkoły Kiewlicz przeniósł się do Warszawy. Zajmował się wychowaniem synów Andrzeja Zamoyskiego, był dyrektorem Instytutu Szlacheckiego, kompletował jego bibliotekę.
Po raz drugi zetknął się ze starym swoim przyjacielem z Wilna, znajomym, Józefem Kowalewskim, teraz sławnym orientalistą. Ten, jako dziekan Szkoły Głównej przyjął Kiewlicza na stanowisko wykładowcy języka i literatury polskiej. Ale nie trwało to długo. Ostatni okres życia Kiewlicza jest przykry i wyjątkowo upokarzający.. Był znów bardzo zadłużony. Zamojscy domagali się od niego zaległości za dzierżawienie Brodów. Wynosiły one ponad pięć tysięcy złotych polskich. W zachowanej korespondencji Kiewlicz przypomniał swoje niekwestionowane zasługi dla Ordynacji i jej szkoły w Szczebrzeszynie. Jest to jakby jakieś podsumowanie życia i wysiłków tego człowieka, warto więc list przytoczyć w zasadniczym fragmencie:

1) Przez lat 24 pozostawałem w szkole, utrzymywanej kosztem Ordynacji Zamoyskiej i w niej starałem się obowiązki na mnie wło:żone jak najsumienniej i jak najgorliwiej wypełniać. Praca moja usilna nie pomału zapewne przyczyniła się do Świetnej opinii, jakiej Szkoła Zamoyska w ogóle zażywała.
2) W roku 1840, mając powierzony sobie obowiązek inspektora gimnazjum imienia Zamoyskich, połowę tylko płacy za sprawowanie tej funkcji przez lat osiem pobierałem, a obok tego, specjalnie na żądanie Kuratora Wieczystego załatwiałem wszystkie czynności w wyręczaniu dyrektora Godziszewskiego, którego zdrowie stargane było długoletnią służbą i podeszłym wiekiem. Nie mając nawet pomocy sekretarza, sam czynności do tego obowiązku przywiązane pełnić musiałem.
3) Przez wymieniony wyżej przeciąg czasu 8-letni bezpłatnie wykładałem język polski w klasie 7-mej.
4) Od początku roku szkolnego 1847-1848, gdy dyrektor Godziszewski uzyskał dla niemożności dalszego pełnienia obowiązku z powodu słabości zdrowia urlop nieograniczony, cały zarząd gimnazjum mnie został powierzony i bez żadnego osobnego wynagrodzenia sprawowałem go, aż do przyjęcia tego gimnazjum na rzecz Rządu.
5) Przed oddaniem gimnazjum na rzecz Rządu z 7-miu lat urzędowania dyrektora Godziszewskiego, w skutek polecenia W. Naczelnika kancelarii centralnej przyjąłem mozolną pracę ułożenia rachunków i tej dokonałem, jakkolwiek ona nie wchodziła w zakres moich obowiązków.
6) Przy oddawaniu Rządowi gimnazjum czynnie przyłożyłem się do uporządkowania wszystkiego, a przy samym oddaniu z całą życzliwością przestrzegałem interesu Ordynacji w czym odwołuję się do świadectwa osób delegowanych do tego aktu ze strony Ordynacji.
7) Przez cały ciąg 24-letniej służby mojej w gimnazjum imienia JW Pana, jakkolwiek służba moja za pożyteczną była uznaną, nie otrzymałem żadnego wynagrodzenia osobnego, kiedym miano - wicie spodziewać się go był powinien za pełnienie obowiązków dyrektora i za ciężką pracę przy złożeniu rachunków i oddaniu gimnazjum na rzecz Rządu.
8) Na koniec połowę życia mojego poświęcony służbie w szkole imienia Zamoyskich, pozbawiony zostałem najważniejszego dobrodziejstwa, jakiego nauczyciele szkół zawodowych używają, to jest emerytury, lat bowiem przesłużonych w szkole zamoyskiej Rząd nie przyjął i do służby nie policzył. Z tego powodu na starość, kiedy wypoczynku już potrzeba, kiedy mogłem mieć nadzieję otrzymania emerytury za 30-letnią służbę, do śmierci ciężko pracować muszę na kawałek chleba, a żonie i dzieciom moim na przypadek mojej śmierci ubóstwo i nędza zagraża. Te wszystkie okoliczności oddając pod sąd JW Pana, ośmielam się prosić, abyś nie odmówił umożenia ciążącej na mnie należytości, zasługi moje w szkole Jego Imienia wynagrodził szczególniej przez wzgląd, że służba moja w tej szkole pozbawiła mnie emerytury. Do tego winienem dodać, ze fundusze moje obecnie są tak szczupłe iż gdybyś JW Pan rozkazał z nich poszukiwać należytości przypadającej Jego skarbowi, przyprowadziłoby to mnie obarczonego liczną rodziną, do rzeczywistej nędzy. Niech za mną do W Pana przemówi cale moje życie, poświęcone sumiennej i gorliwej pracy w szkole pod jego opieką zostającej i obecne moje położenie, które zaledwie nader skromne i oszczędne utrzymanie przy pracy siły przechodzącej zapewni dla mojej famili".
4

Jest rzeczą zdumiewającą, że Zamojscy w tym wypadku okazali twarde serce. Sprawa ciągnęła się długo i na koniec znalazła epilog w sądzie. W końcu doszło do zawstydzającej egzekucji w dniu 2 września 1866 roku. Okazało się, że trud komornika był daremny, gdyż żadnego majątku Stanisław Kiewlicz, wieloletni tak zasłużony pedagog nie posiadał. Jest to najlepszym świadectwem, w jak niemożliwie trudnych warunkach pracowała w zaborze rosyjskim oświata polska, jak nędzne były podstawy egzystencji nauczycieli wszystkich stopni i rodzajów szkół. Wyczerpująca i odpowiedzialna praca, zużywająca przedwcześnie siły fizyczne i duchowe, wykonywana była w dużej mierze z poczucia obowiązku patriotycznego. Nauczyciele polscy byli w tym okresie w okupowanym i ciągle rusyfikowanym intensywnie kraju bohaterami dnia codziennego. Oni kształtowali oblicze duchowe narodu.

Zmarł Stanisław Kiewlicz a Warszawie i tu prawdopodobnie został pochowany.
W kościele parafialnym w Szczebrzeszynie znajduje się tablica z napisem tej treści:
"Ś.P. Stanisław Kiewlicz, Kandydat Filozofii Uniwersytetu Wileńskiego, nauczyciel i inspektor szkól szczebrzeszyńskich im. Zamoyskich od roku 1825 do 1848. Urodzony na Żmudzi 3 marca 1803 r., zmarł w Warszawie 16 marca 1879 r."
Zachowały się listy Stanisława Kiewlicza do Joachima Lelewela (28 sztuk) oraz jego rodzinne archiwum, troskliwie przechowywane przez córkę Mariolę Strokowską. Z niego skorzystał jako badacz Hieronim Łopaciński.

Mieczysława Adrianek
(Autorka jest prac. naukowym UMCS w Lublinie)

Przypisy:
1) Alina Witkowska: Wybór pism filomatów. Konspiracje studenckie w Wilnie 1817 - 1823. Wrocław 1959
2) Listy Stanisława Kiewlicza do Joachima Lelewela - B. J. rps. 4435
3) Wincenty Dawid, Teka Zamojska, 1919.
4) List Stanisława Kiewlicza w: APL, Ordynacja Zamoyska, nr 4090.

POWROT

Counter 1