Poniższy tekst, nadesłany przez Leszka Balickiego, pochodzi z Teki Zamojskiej 1938 r.

EUGENIA DOMINIOWA

U PROGU WIELKIEJ WOJNY

(Wyjątki z dziennika 29.VII — 9.IX 1914 r.)

Przedmowa Autorka pamiętnika Eugenia z Aleksiewiczów Dominiowa ur. w r. 1872 w Ziemi Suwalskiej, zm. w r. 1917 w Kijowie. Wyszedłszy za mąż za urzędnika cukrowni Klemensów spędziła tu 18 lat życia. Parała się trochę literaturą: napisała sztukę ludową p. t. «Swaty», nagrodzoną na konkursie im. Stan. Wyspiańskiego w Poznaniu w 1912 r. i wystawioną w Warszawie w Teatrze Powszechnym, pisywała też w «Sfinksie» Bukowińskiego.
Wybuch wojny światowej zastał ją za granicą, w Abbazji. Powróciwszy w pierwszych dniach wojny do domu zaczęła pisać dziennik, w którym notowała ważniejsze wydarzenia. W r. 1915 przygotowała go do druku i miała wydać w Warszawie. Rękopis składa się ze 127 ćwiartek papieru kancelaryjnego, zapisanych po jednej stronie. Dnia 30 czerwca 1915 r. został on ocenzurowany przez rosyjską cenzurę wojenną w Warszawie: na każdej stronicy znajduje się podpis cenzora, a także ogromnie charakterystyczne skreślenia i poprawki. Każda dodatnia wzmianka o wojsku lub żołnierzu austriackim została skreślona.
Pierwsza część pamiętnika (20 stronic) zawiera przeżycia autorki za granicą — opuszczamy ją całkowicie. Z drugiej części usunęliśmy wszystkie ustępy o charakterze bardziej osobistym lub też nie mające większego znaczenia.
Autorka pisała swój pamiętnik — jak to sama zaznacza na wstępie — dzień po dniu, bezpośrednio pod wrażeniem tego, co widziała i przeżyła. I przez to właśnie stanowi on dokument cenniejszy, aniżeli wspomnienia pisane po wielu latach. Zapatrywania i poglądy autorki mogą budzić dzisiaj bardzo dużo zastrzeżeń. Hołdowała ona zdecydowanie orientacji rosyjskiej, dając temu jaskrawy wyraz conajmniej w irytujący sposób. Pomimo tego zdecydowaliśmy się pamiętnik ogłosić, uważając go za dokument historyczny, odzwierciedlający ówczesne nastroje pewnego odłamu społeczeństwa polskiego, a podający nam dużo szczegółów o przebiegu wojny w pierwszych jej tygodniach na małym odcinku Zamojszczyzny.
Rękopis pamiętnika i zezwolenie na wydrukowanie go w wyjątkach otrzymaliśmy od p. Władysława Dominiego, męża autorki, za co składamy mu serdeczne podziękowanie.

Zygmunt Klukowski

W kilkanaście dni po moim powrocie pograniczna okolica nasza stanęła u progu Wielkiej Wojny. Wypadki następowały jedne za drugimi szybko i niespodzianie. Obrazy krwawe, okrutne lecz bądź co bądź ciekawe, przesuwały się nad doliną Wieprza z szybkością niemal kinematograficzną. W ciągu sześciu tygodni ziemia lubelska poznała przedsmak wojny i cały jej okrutny rozmach. Cichy, rolniczy, częścią przemysłowy zakątek Zamojszczyzny, zalany potokami szeregów bojowych, przeobraził się w teren wstępnych potyczek i bitew, w krainę śmiertelnej trwogi, w cmentarzysko. Przez sześć tygodni grała nam muzyka armatnia, aż do odwrotu armii austriackiej z pod Lublina. Pragnąc nie zatracić w pamięci wydarzeń przeżytych dni, notowałam je tu miarę możności, często przy bliskim akompaniamencie huku dział. Notatki poniższe, dorywczo rzucane na papier, pozbawione szerszego opracowania, nie dadzą pełnego obrazu grozy, która nad tą małą cząstką kraju przeszła, mam atoli nadzieję, że choć jeden drobny motyw ze skromnej mojej pracy zasłuży na uwagę tych, którzy przy pomocy wiedzy swej, talentu i potęgi pióra zbiorą w przyszłości historyczno-powieściowe żniwo i na nowej karcie dziejów Ojczyzny potomności je przekażą..

29 lipca 1914 r. Hasło wojenne złowrogim echem przebiega nad ludnością pograniczną, ciemną chmurą na czołach ojców rodzin osiada. Posiadacze niepokoją się o przyszłe losy swoich własności, sfery pracujące w zależności drżą o jutro nieznane, dach nad głową, o całość źródeł, z których czerpią chleb powszedni. Groźny tuman gromadzący się nad ojczyzną ogólną budzi trwogę, ręce i umysły od pracy odrywa. Wojna?!

31 lipca Od agentury handlowej w Rejowcu nadeszła do cukrowni w Klemensowie depesza donosząca, że ruch towarowy na kolejach wstrzymany, pociągi zajęte pod przewóz wojska, amunicji i obozów. Dzienniki warszawskie komunikują o rozpoczętych działaniach wojennych między Austrią i Serbią. Karty rozwieszone na słupach telegraficznych ogłaszają częściową mobilizację wojsk i koni. Pożegnalny płacz żon i dzieci rezerwistów dopełnia smutnych wrażeń dzisiejszego ranka... ?niwa w pełnym biegu. Wobec mobilizacji powstaje obawa, czy sprzęt zboża nie zostanie przerwany lub — co najmniej — opóźniony.
Od granicy tomaszowskiej nadchodzą niepokojące wieści. Poczta i komora w Tomaszowie skasowane, słupy telegraficzne zburzone. Na całej linii szosy Tomaszów-Zamość-Szczebrzeszyn-Zwierzyniec-Biłgoraj ustawiono chłopów z siekierami, gotowych na rozkaz władz ciąć i zwalać słupy. W Zamościu obozuje wojsko, które nadeszło z głębi Rosji. Samochody pasażerskie, kursujące zazwyczaj między Zamościem i Lublinem, tudzież Zamościem i Bełżcem, zajęte na wyłączny użytek armii. Monopole zamknięte. Zapasy spirytusu i wódki zniszczone z rozkazu władz.

2 sierpnia W lasach kosobudzkich (21/2 wiorsty od fabryki) biwakuje kozacka artyleria i konnica. Szosą co chwila przelatują samochody pełne oficerów. Mimo panującej powagi i spokoju pośród ludności daje się wyczuwać silne acz tajone napięcie trwożnego oczekiwania na dalsze wypadki. Kobiety, z obawy przed przewidywanym brakiem artykułów codziennej potrzeby, pośpiesznie gromadzą do domów zapasy - wedle środków i możności. Skutkiem tego młyny, sklepy literalnie oblężone.

6 sierpnia Mobilizacja w ziemi lubelskiej skończona. Przeszła nad masami w powadze i spokoju, uprowadzając ze sobą szeregi żołnierza. Na szosie ruch. Ładowne wozy uwożą kancelarie pocztowe z Janowa, Frampola, Biłgoraja i Zwierzyńca przez Zamość do Chełma. — Austriacy spodziewani lada chwila. Austria, wypowiedziawszy wojnę, niebawem zapewne rozpocznie kroki zaczepne. W Szczebrzeszynie poczta funkcjonuje, ale odjazd jej nastąpi w tych dniach. W Zamościu wszystkie instytucje rządowe ewakuowane, urzędnicy wraz kancelariami odjechali, tylko kasa powiatowa pracuje intensywniej niż zwykle, bo dniem i nocą.
Ordynat hr. Zamoyski wraz z rodziną zostaje w Klemensowie (rezydencja letnia o 11/2 wiorsty od cukrowni); nie chce szukać bezpieczeństwa po za linią oczekiwanych bitew, postanowił bowiem dzielić nieprzewidziane losy swego dziedzictwa i pracowników.
Pisma warszawskie przestały przychodzić do nas. Odbieramy czasem dzienniki lubelskie, lecz w tych niema wzmianki o wkroczeniu Niemców w granice Polski. Wobec tego prawie przestajemy wierzyć w zajęcie Częstochowy przez wojska pruskie.

7 sierpnia Austriacy idą! Idą szeroką ławą — armia gen. Dankla przez Zaklików na Janów i Kraśnik, armia gen. Auffenberga od Rawy Ruskiej na Tomaszów jednym skrzydłem i od Tarnogrodu na Biłgoraj skrzydłem drugim. Na te wieści pierwszym odruchem okolicznych mieszkańców było pakowanie rzeczy, chowanie żywności. Kufry, kosze, toboły zwłóczą ludzie do piwnic, lochów lub wprost zagrzebują w ziemię.
Około południa pod Osuchami odbyła się potyczka między kozakami i oddziałem kawalerii austriackiej. Dowiedziano się o tym od przejeżdżających chłopów i na skutek tego nowa panika opanowała mieszkańców. W domach i chatach ruch zawrzał ze zdwojoną siłą. Rzeczy lecą do dołów i piwnic bez ładu i wyboru, bujne imaginacje pracują. Na dobitkę złego zaćmienie słońca wypadło na dzień dzisiejszy. Znane i nieraz widziane zjawisko kosmiczne przy obecnym nastroju umysłów urasta w pojęciu nieoświeconych mas do rozmiarów legendowej przepowiedni, znaku danego z nieba o zbliżaniu się potwornych klęsk na cały rodzaj ludzki.

11 sierpnia Władze wojskowe rekwirują konie. Sieć telefonów w całej Ordynacji zajęta na użytek armii rosyjskiej. Przy głównej stacji w Zwierzyńcu dyżuruje oficer.
Piękna pogoda utrzymuje się stale. Żniwa pszeniczne skończone. Rozpoczęto zbiór jęczmienia, owsa, gryki itp. Wobec przerwanego wywozu zboża i innych produktów do miast i za kordon ceny znacznie spadły. Towary kolonialne, tudzież wszystko sprowadzane koleją, drożeje zastraszająco.

12 sierpnia Z aeroplanów krążących od dni kilku spadają proklamacje w tysiącach egzemplarzy. Są to karty drukowane grubymi czcionkami, na których stoi czarno na białym między innymi: «Naród Polski, mając na względzie dobro własne, winien iść ręka w rękę z cesarzem Wilhelmem II i Franciszkiem Józefem, pod panowaniem których interesy braci tegoż narodu rozwijają się tak dzielnie i pomyślnie».

13 sierpnia Poczta Szczebrzeszyńska wraz ze wszystkimi utensyliami odjechała do Chełma. \V Zwierzyńcu skasowano telegraf i telefony, tj. druty poprzecinano, aparaty odjęto. Oficer wyjechał. Austriacy idą ku nam od Tarnogrodu przez Biłgoraj.

14 sierpnia Dzisiaj nad wieczorem zajęli Zwierzyniec, osadę, w której mieści się główny zarząd dóbr Ordynacji Zamojskiej, o 12 wiorst od cukrowni oddaloną.

15 sierpnia Nocy dzisiejszej konny oddział austriacki wkroczył do Szczebrzeszyna. Dojeżdżając zwarta kolumna kawalerii rozpękła się pośrodku i regularnym pierścieniem otoczyła miasteczko. Jednocześnie podjazd złożony z kilkunastu koni zajął pozycję w centrum miasta, na rynku. Zbadawszy nieobecność armii obronnej komenda podjazdu dała sygnał, na który wojsko stojące zewnątrz w całym pędzie wlało się w rynek bocznymi ulicami... Pozostawiwszy różne swoje zarządzenia wojsko opuściło miasteczko i rozłożyło się obozem na Rozłopskich Dołach, naprzeciw cukrowni, po drugiej stronie szosy. Szeregi ustawiły się tak, że tyły im osłania Góra Cmentarna, która leży równolegle z miasteczkiem. Przed sobą mają płaszczyznę otwartą między parkiem i cukrownią położoną.

18 sierpnia W Tarnogrodzie, Janowie, Biłgoraju, Józefowie, Zwierzyńcu i w in. Austriacy są jak u siebie. Nad urzędami pocztowymi wywiesili tablice z niemieckimi napisami: Telegraf polowy. Telefony naprawili ustawiając aparaty własne i łącząc całą linię z Austrią.
Odgłosy bitew i potyczek słychać coraz częściej. Zwłaszcza na linii Janów — Kraśnik i Frampol — Goraj, tudzież w innych punktach. W Biłgoraju otwarto c. k. trafikę z towarem «doskonałym i nadzwyczajnie tanim>, sprowadzanym z krainy mlekiem i miodem płynącej — z Austrii. Przeszli dziś koło fabryki honwedzi węgierscy w ilości 140 koni. Lud wiejski nazywa ich «czarnymi ludźmi». W Radecznicy natknęli się na patrol kozacki. Po krótkiej strzelaninie «czarni ludzie» odjechali w stronę Izbicy. Między tą ostatnią i Żółkiewką spotkali się z piechotą rosyjską. Nastąpiła bitwa, w której honwedzi podobno polegli bądź stali się łupem zwycięzców co do jednego.
Tak się skończyła epopeja owych 140, pierwszych, których oglądała ta okolica. W południe armia austriacka znikła z Rozłopskich Dołów. Podobno pomaszerowała drogą honwedów.
Wieczorem spadła tablica niemiecka z nad poczty w Szczebrzeszynie, bo powrócił z Chełma telegrafista z aparatem przeznaczonym dla armii rosyjskiej. Wojsko austriackie znikło bez śladu z bliskiej okolicy.

19 sierpnia Urząd pocztowy powrócił do Zamościa. Spodziewając się, że listy, a może i gazety z Warszawy nadeszły, a nie mogąc odebrać ich w Szczebrzeszynie, zarząd biura fabrycznego wydelegował jednego z pracowników wprost do Zamościa. Kurier Warszawski z d. 16 bm. obwieścił nam odezwę Naczelnego Wodza armii rosyjskiej Wielkiego Księcia Mikołaja Mikołajewicza...

20 sierpnia Wielki obóz austriacki rozłożył się pod wsią Topólczą, pośród grupy stromych wzgórz, drobną sośniną porośniętych.

21 sierpnia Dotychczas większe bitwy miały miejsce pod Turobinem, w Czernięcinie i pod Frampolem. Nieprzyjaciel zazwyczaj ukazuje się tam, gdzie najmniej był spodziewany, przyjmuje bitwę lub znika, zacierając za sobą ślady. Traci dużo żołnierza, lecz z uporem postępuje naprzód — zawsze w kierunku Lublina. W przemarszach tych odziera ludność wiejską z żywności, krescencji i dobytku często w nieludzki sposób.

23 sierpnia W Zwierzyńcu Austriacy rozlokowali się, jak się zdaje, na czas dłuższy. Komendant rozkazał opróżnić gmach biura (główny zarząd dóbr Ord. Zam.), który zajęto na sztab i kwatery. Telefon naprawiono i złączono z Biłgorajem, gdzie urządzono ogromne magazyny dla zsypu rekwirowanego zboża i innych zapasów. W ogóle Biłgoraj odgrywa teraz rolę głównego spichlerza, skąd armia austriacka czerpie żywność rekwirowaną w naszych okolicach i amunicję, dowożoną z Austrii. Wojsko rosyjskie opuściło Zamość. Poczta zamojska, znowu odjechała do Chełma.
Zwiedzałam wczoraj pobojowisko pod Turobinem. Pióro moje zbyt słabe, by zdołało dość żywo odmalować obraz pola, na którym tak niedawno śmierć zmagała się z życiem. Miasteczko zburzone w połowie, na miejscu gdzie stał podmiejski folwark kupy gruzu i popielisko. A na niwie mogiły — mogiły... Szczyt każdej oznaczony drewnianym krzyżem o ramionach naprędce związanych.
Od dni kilkunastu duch wojny stale krąży nad nami w postaci aeroplanów. Dzisiaj przeszło ich cztery i jeden Zeppelin. Płynęły w pewnej odległości jeden za drugim, wszystkie z południa ku północy, czyli z Galicji w stronę Krasnegostawu. Lud wiejski ową flotę powietrzną słusznie i dowcipnie nazywa «górną szpiegówką».
Około południa wojsko rosyjskie powróciło do Szczebrzeszyna. Rozłożyło się obozem za miastem.
Kozacy biwakują na Niedzieliskich Górach. W południe część armii austriackiej przeszła drogą na Kosobudzkie lasy i zajęła Zamość. Druga część, idąc drogą tamtej natknęła się na kozacką konnicę i artylerię. Ziemia jęczy od grzmotów armatnich szyby pękają, domy dygocą. Biorąc bowiem przestrzeń z linii powietrznej od pola bitwy dzieli nas zaledwie 11/2 wiorsty. Ogólnie biorąc znajdujemy się w tej chwili w ognisku wielkiego pierścienia, który zwęża się miarowo i który lada chwila zasypie naszą dolinę ognistymi pociskami. Wczoraj odbyła się większa bitiwa pod Frampolem, dzisiaj prócz bitwy na Kosobudach słychać znowu gęste echa armatnie od Czernięcina. Pod Deszkowicami bitwa wre od świtu. Dokoła ogień!

24 sierpnia Bitwa trwa od 5 rano. W dolinie wszystko co żyje ukryło się w swoich siedzibach.
Około południa akcja poczęła oddalać się pośpiesznie. Austriacy cofając się minęli Topólczę, Żurawnicę, Kawęczyn i Turzyniec. Jednocześnie pod Deszkowicami wrzała walka zażarta, rozpoczęta wczoraj i tylko na godziny nocne przerwana. Stamtąd Austriacy cofnęli się pod Frampol. Nad wieczorem sanitariusze rosyjscy poczęli zwozić rannych do szpitala w Szczebrzeszynie. Komenda armii austriackiej, niewiadomo jaką drogą, przysłała mieszkańcom osady fabrycznej uparte postanowienie, iż za jaką bądź cenę fabrykę zdobyć musi i w rękach utrzymać, jako posterunek ze wszech miar dla siebie ważny i dogodny. Co ma na celu, uprzedzając ludność o swoich zamiarach? Czyżby nie wiedziała jaką gwiazdę rozpalił w duszy polskiej Wódz Naczelny ?!...

25 sierpnia Po kilkunastu dniach grzmotów armatnich ranek dzisiejszy zainstalował wielką, niespodziewaną ciszę. Wszystko co żyje pośpiesznie wraca do normalnego trybu życia.
Wojska cofnęły się za Szczebrzeszyn i ludność miejscowa poczynała już mieć nadzieję, że dalsza akcja wojenna przeniesie się dalej, na zachód. Niedługo trwały te złudzenia.
Armia rosyjska opuściła pozycję zajmowaną za Szczebrzeszynem, a w parę godzin potem na jej miejscu pojawiło się wojsko austriackie, jakby spod ziemi wyrosło. Artyleria zajęła góry Brodzką i Cmentarną, które leżą równolegle do siebie, mając miasteczko w środku. Piechota ustawiła się zwartym łańcuchem, pod osłoną wyżej wymienionych gór najeżonych armatami, środek swój mając zabezpieczony zabudowaniami miejskimi. O godzinie drugiej popoł. od Szczebrzeszyna nadjechał w pełnym galopie pierwszy podjazd austracki z 5 ułanów złożony...

26 sierpnia O godz. czwartej rano zbudził nas gęsty deszcz strzałów karabinowych, dolatujący z ulicy, która prowadzi do folwarku.
Mieliśmy czas oswoić się z hukiem armatnim, mniej lub więcej oddalonym, lecz tak gęsta strzelanina z broni ręcznej była nowością, która musiała wzbudzić przestrach. Była to wstępna zaledwie potyczka dwuch oddziałów piechoty, które spotkały się w osadzie fabrycznej pomiędzy domami mieszkalnymi. Rosjanie atakowali z główej ulicy, osłonięci ogrodem drzew owocowych, Austriacy bronili się z ukrycia za tyłami tegoż ogrodu. Gwizd kuł potężniał i zbliżał się. Nie było wątpliwości, że zanosi się na poważną utarczkę.
Ponieważ kule nie trafiały w nasze podwórze, stanęliśmy przeto oboje z mężem przy jednym z okien od tej strony. Wsłuchując się w odgłosy bliskiej, ukrytej za drzewami walki, dalecy byliśmy od myśli, że strzały mogą łatwo zmienić kierunek. Nagle zadzwonił zewnętrzny parapet z blachy, uderzony jedną kulą, gdy jednocześnie druga przebiła szybę, runęła w wąski przesmyk pomiędzy naszymi ramionami i wryła się tu przeciwległą ścianę pokoju.
Po niespodzianej wizycie ołowianych posłów śmierci mężczyźni zabrali się do pracy. Fatalne okno zostało zastawione szafą, której wnętrze wypchano materacami, poduszkami, sukniami — wszystkim co wpadło pod rękę. Na wierzchu szafy ułożono barykadę także z materaców i poduszek — aż do wysokości otworu okna. Teraz mieliśmy już bezpieczny kąt, ciemny ale przynajmniej zagwarantowany od kuł karabinowych. Po upłynie godziny strzały ucichły.
Odetchnęliśmy, sądząc, że skończy się na tym. Niedługo trwało złudzenie.
Zagrzmiały armaty — rosyjskie z Niedzieliskiej góry i z za parku, austriackie —z Brodzkiej i Cmentarnej. Gruz posypał się ze ścian wraz z tynkiem. Kartacze, granaty, szrapnele, wyrzucane z gardzieli armatnich, leciały z gwizdem do celu, zawadzając po drodze o ściany i dachy domostw, tłukąc je, kalecząc i dziurawiąc na wylot. Miażdżyły i rozszarpywały drzewa, wdzierały się w okna, więzły w murach, albo przebijając je na wylot niszczyły w mieszkaniach wszystko napotkane po drodze. Ryły głębokie jamy w ziemi i rozpękając się z hałasem wyrzucały z siebie setki ołowianych kulek i ciężkich, kolczastych odłamków.
Około 8 rano kanonada ucichła, karabiny i mitraliezy zamilkły. Austriacy wkroczyli na terytorium fabryczne. Na głównej ulicy pojawił się patrol z pięciu żołnierzy. Wyrobnicy zamieszkali po za osadą fabryczną na t. zw. Żabiej Wólce, widząc, że wątłe, często zmurszałe ściany domków nie mogą ochronić ich nawet przed kulami karabinowymi, tłumnie opuścili swoje siedziby korzystając z przerwy w muzyce armatniej. Jedni powłazili w doły po kartoflach, drudzy ukryli się w suchych gliniankach przy starej cegielni, tudzież pod jej przykryciem, inni znowu, nieprzytomni z trwogi, biegli w pole prosto przed siebie, ciągnąc za ręce rozpłakane, na wpół nagie dzieci i na plecach dźwigając toboły z nędznym swoim mieniem. Większość wszakże uciekła na osadę, szukając schronienia w murowanych domach. W naszej kuchni zapanowała ciasnota, jak w kościele w czasie odpustu. Należało pomyśleć o rozmieszczeniu zbiegów, nie było to jednak zadaniem łatwym, jakby się zdawać mogło.
Zaledwie zdążyliśmy skończyć z rozlokowaniem naszych niespodzianych gości, gdy nowa orkiestra armatnia ryknęła nad doliną — teraz już stokroć groźniejsza, gdyż Austriacy, ukrywszy się w naszych ogrodach i za budynkami, z pod ich osłony poczęli wysyłać zaczepne salwy w stronę armii rosyjskiej.
O godz. 12 w południe mitraliezy i karabiny poczęły oddalać się, armaty ucichły. Austriacy cofnęli się do Szczebrzeszyna, pozostawiając tylko patrol z 5 strzelców, którzy rozsiedli się na ławie w alei, naprzeciw bramy wiodącej na nasze podwórze.
W kilkanaście minut potem doleciały nas gęste strzały karabinowe z równiny podmiejskiej. Gdy strzały ucichły przyszła wiadomość, że kozacy dopędzili pięciu strzelców austriackich za Żabią Wólką i wszystkich położyli trupem.
Po półgodzinnym bezkrólewiu na ulicy stanął patrol rosyjski. Odetchnęliśmy pełni nadziei, że burza oddaliła się bezpowrotnie. Ponieważ dom nasz stoi najbliżej szosy najpierwsi spodziewaliśmy się obowiązkowej w tych razach rewizji. Trzech żołnierzy, którzy weszli na podwórze, spotkałam przed sienią.
O godz. 2 zawrzało nowe piekło, zapanowała nowa trwoga. Na odgłos pierwszego strzału patrol cofnął się do szeregów, ludność rozpierzchła się po domach, ulica opustoszała. Nauczeni doświadczeniem godzin rannych, chcieliśmy ukryć się w piwnicy, by przynajmniej nie słyszeć gwizdu szrapneli i granatów przelatujących nad domem, lecz nie było już tam dla nas miejsca. Służba i część zbiegów z Żabiej Wólki wypełniły małą piwniczkę po brzegi.
Wróciliśmy do pokoju z zabarykadowanym oknem, by w dalszym ciągu odbywać tragiczne rekolekcje. Myślę, że po tej wojnie ludzie, budując domy, baczniejszą uwagę zwrócą na fundamentalnośc piwnic, co w ostatnich dziesiątkach lat zaniedbywano po wsiach.
Huknęły armaty, zakłębił się huragan bojowy!
Od godziny 2 do 9 drętwieliśmy z trwogi, w każdej sekundzie oczekując ciosu, który spadnie na dach, przebije sufit i rozszarpie nas na strzępy. — Pierwszy raz w życiu dzień wydawał się nam tak nieskończenie długi.
Siedząc na podłodze w kącie pokoju, zmęczeni, bezradni wobec potęgi, która życie tysięcy ludzi ważyła na szalach przypadku, bezgranicznie zdenerwowani, dawaliśmy oboje ostatnie zlecenia naszemu synowi, gdy wtem huknęło okropnie, dom zadygotał, ze ścian i sufitu posypał się tynk, pokój napełnił się białym pyłem. Siedzieliśmy jak skamieniali, oczekując rychło—li nadejdzie cios ostatni i przysypie gruzem.
Ale cios nie przychodził. Natomiast wpadła, raczej wpełzła chyłkiem, przemykając się pod oknami przyległego pokoju, służąca, wołając z niekłamaną rozpaczą: «dom pali się od szczytu!»
Zerwałam się z miejsca i przesuwając się pod ścianami, dostałam do kuchni, by na własne oczy sprawdzić co zaszło. Zaraz na wstępie ujrzałam kłęby dymu włóczące się po kuchni i wydające zapach spalonego prochu. W istocie była to pozostałość po szrapnelu, który uderzył w szczyt domu i pękł, wyrzucając z siebie słup ognia. Płomień ów, spostrzeżony przez okno, spowodował popłoch pośród ludzi, którzy znajdowali się w kuchni. Jak prędko wybuchł, tak również nagle zgasł, ustępując miejsca setkom ołowianych kulek, których pewna część trafiła w drewnianą ścianę kuchennej werandy i dziurawiąc ją na wylot, rozsiała się po podłodze wraz z odłamkami poszarpanego drzewa.
Od chwili tego wybuchu salwy karabinowe i warkot mitraliez wydawał się nam archanielską symfonią w porónaniu z hukiem dział i gwizdem szrapneli i granatów,
Przetrwaliśmy wszystko. Nie sądzone było zginąć...
O godz. 8 wieczorem rozpoczęły swój miarowy stukot mitraliezy w uliczce graniczącej z naszym kwietnikiem. Jednocześnie na placu fabrycznym piechota rosyjska zwarła się z austriacką. W zażartym boju wyparto część drewnianego ogrodzenia i żywa fala ludzka wylała się na łąkę nadrzeczną. Nastąpiła komenda: «Na bagnety»!
O 9 zamilkło wszystko. Nastała cisza wielka, nieprzejednana, tajemnicza. Cisza nadziei i oczekiwania. Zamarł i mały nasz światek w jednym pytaniu: kto zwyciężył?
Odpowiedź nadeszła niebawem. Na ulicy rozległy się wiwaty... niemieckie. .
Lękliwe milczenie osady było odpowiedzią na zwycięski krzyk obcej mowy. W żadnym oknie nie zabłysło światło, żaden szmer nie zdradził życia, ukrytego pod dachami domom. A na ulicach żołnierze hałasowali, to rozniecając ogniska, to układając się do snu na kupach słomy przyniesionej ze stogów. A na pobojowisku zabłysły rzędami latarki, przy których świetle sanitariusze zbierali rannych, grzebali poległych...
Jesteśmy tedy pod panowaniem austriackim, w kręgu armii gen. Auffenberga. Od dnia dzisiejszego kordon wojsk austriackich zamknął nas w murach fabrycznych. Od wczorajszego dnia nie rozniecaliśmy ognia m naszych domach. Nie wiem jak nasi sąsiedzi, lecz my nie mieliśmy nic w ustach od wczorajszego dnia, czyli przez 26 godzin. Pomimo to głodu nie czujemy. Nie pragniemy niczego tylko spokoju. W ubraniach rzucamy się na pościel.

27 sierpnia W czasie bitwy wczorajszej zginęło dwóch robotników fabrycznych na Żabiej Wólce zamieszkałych. Obaj leżą nie pogrzebani. Nikt nie ryzykuje zająć się ostatnią posługą wobec bliskich strzałów.
W najbliższej wsi Bodaczowie granat wpadł w dół po kartoflach, rozszarpał matkę i troje dzieci. Ocalał tylko ojciec, który w tym czasie wylazł z dołu.
W folwarku Niedzieliskach szrapnel spadł na dach, zburzył połowę domu, zabijając 75 letniego starca.
Na Brodach zginął chłop i dziecko.
Nad wieczorem nadjechało kilkanaście karetek ambulansowych austriackich z rannymi. Za nimi pojawiła się starszyzna. Budynek teatru, szkołę i piętro nad biurem fabrycznym zajęto pod szpital polowy. Nad frontem fabryki od szosy zawieszono płachtę czarno-biało-żółtą. Nad oddziałami szpitala — czerwony krzyż.
Ranni omdlewają z cierpień i głodu. Obsługa szpitalna zmizerowana i apatyczna.
Inwentarz szpitalny robi wrażenie czegoś arcy niewykończonego lub w bezładnym pośpiechu zebranego. Są wprawdzie cienkie, płócienne prześcieradła pod chorych, tudzież miękkie, sukienne koce białe, kosztowne narzędzia chirurgiczne, ale za to w aptece szczere pustki, ani waty, ani gazy, ani spirytusu i in.
Szybko atoli znaleziono radę na te niedobory. Bagnetami otwarto drzwi do ambulatorium i apteki fabrycznej, skąd zabrano wszystkie środki opatrunkowe, oraz potrzebne lekarstwa. W magazynie szpitalnym nie ma mąki ani łuta. Worek ryżu, faska margaryny czy też kunerolu, ogromny zapas octu, trochę kaszy, ale ani funta chleba.
Pierwszy dzień swoich rządów rozpoczęła nowa władza zarekwirowaniem 223 pudów cukru, który władomano na wozy i odesłano prawdopodobnie do obozu. Należność pominięto milczeniem.
Nad wieczorem zgromadzeni na szosie mieszkańcy ujrzeli artylerię austriacką pędzącą na przełaj przez pola. Tuż za nią nadjechała konnica i stanęła na szosie wzdłuż osady. Baterię ustawiono za szkołą przygotowując się do osłaniania obozu, który długim łańcuchem nadciągał od Szczebrzeszyna. O zmroku nadeszła piechota różnymi drogami. Jedni szosą michalowską, drudzy przez pola wprost, inni z za parku. Ciemniało gdy ukazały się na szosie pojazdy i samochody, pędzące od Zamościa. Był to generał Auffenberg ze świtą i sztabem. Generał zatrzymał się na parę sekund, dał krótki rozkaz oficerom i pomknął jak strzała na Szczebrzeszyn. Natychmiast po jego odjeździe ruszyli rozbitki do Zamościa. Kawaleria na przedzie, za nią piechota, potem oddział saperów, za nimi ruszyt obóz. Artyleria zamykała pochód.

28 sierpnia Bitwa wczorajsza zakończyła się całkowitą porażką wojska austriackiego. Przez całą noc i dzień dzisiejszy karetki zwoziły rannych. Nie może być mowy o tym, by ubikacje zajęte na szpital zdołały pomieścić tylu rannych. Skutkiem tego zarząd szpitala oznajmił mieszkańcom, że z dniem jutrzejszym, w miarę przybywania chorych, zajmowane będą domy prywatne. Lecz wobec sprzeciwu mieszkańców sanitariusze otrzymali rozkaz, by następne karetki z rannymi bezpośrednio skierowywano do Szczebrzeszyna.

29 sierpnia Byłam dziś w szpitalu austriackim. Słyszałam skargi rannych. Jeden jęk rozpaczy, tęsknoty, bólu...

30 sierpnia Produktów niezbędnych do jakiej takiej wegetacji brak. W miejscowym sklepie spożywczym pozostało tylko trochę porcelany, szczotek, naczyń emaliowanych i wspomnienie, że niegdyś można było tam dostać artykuły spożywcze. Intendentura szpitalna zajęła piekarnię miejscową na wyłączny swój użytek. Wypieka codziennie około 300 pudów chleba, którego część zostawia dla załogi i szpitala, resztę odsyła dla armii. Zmieniły się role: teraz oni mają chleb, a my naprawdę jesteśmy głodni: Bydło, świnie całymi partiami pędzą do Biłgoraja lub wprost za granicę. Ceny określają sami, np. za krowę mleczną płacą 25 guldenów i niżej. Częściej atoli dają kwity. Drób, jaja, cielęcinę zjadają na miejscu. Konie rekwirują pośpiesznie i uprowadzają do Galicji. Dzisiaj z folwarku Bodaczowa popędzono pod karabinami około 50 sztuk krów i jałowizny rasowej, których protoplastów ordynat wielkim nakładem sprowadził przed 14 laty wprost ze Szkocji, na folwarkach pracują dniem i nocą bez przerwy i pod grozą karabinów.
Upał, kurz, masa żołnierzy, koni, nawozu, wyziewy ze szpitala — budzą poważne obawy przed epidemią, zwłaszcza, że dyzenteria szerzy się pośród rannych i zdrowych Austriaków w dość pośpiesznym tempie. Ale zarząd szpitala niezbyt troszczy się o to i o środkach dezynfekcyjnych myśleć nie chce. Ciała zmarłych każe grzebać tuż za sztachetami ogrodu, w którym jest szpital, czyli o kilkadziesiąt kroków od tegoż szpitala z jednej i od domów mieszkalnych z drugiej strony. A chowają ciała tak płytko, że poważna powstaje obawa, by psy nie odgrzebywały zwłok. Dopiero dziś, na kategoryczne żądanie, mieszkańców, postawione przez usta 3 delegatów, zgodzono się grzebać na przyszłość w polu około starej kapliczki. Dzisiaj zarekwirowano 500 pudów cukru za kwitem płatnym w Wiedniu po wojnie. Bitwa pod Izbicą trwa drugą dobę.

2 września W obecnej chwili w fabryce leży 200 rannych Austriaków, w Szczebrzeszynie 150, w Zwierzyńcu 800. Lekarze zachwyceni są pomieszczeniem dla szpitala.

4 września Po miesiącu suszy deszcz spadł nareszcie... Pod Izbicą armaty grają. Kawaleria austriacka przechodzi tędy codziennie. Gangrena i dyzenteria pochłaniają największą liczbę ofiar.

5 września Parodniowa bitwa pod Żółkiewką zbliża się ku końcowi. Straty austriackie są olbrzymie. W południe nadjechał samochód z 3 oficerami, którzy wysiadłszy udali się do kancelarii sztabu. O godz. 6 nadjechał na motocyklu kurier od armii. Generałowi, który stał przed bramą otoczony oficerami podał złożony we czworo arkusz z zielonym kwitkiem na wierzchu...

6 września Sztab znikł z osady fabrycznej. Nocą z zachowaniem najściślejszej ciszy i tajemnicy odjechał do Biłgoraja.
Od tej chwili zapanował popłoch i zaniepokojenie pośród załogi szpitalnej.
Panika zwiększyła się jeszcze bardziej, gdy z pola bitwy nadbiegła garść rozbitków.
W południe zakotłowało się w szpitalu jak w garnku. Krzyk, bieganie, przekleństwa, błagalne głosy chorych... Załoga zbierała się do ucieczki.
Lekarz naczelny z kapelanem odjechali najpierwsi. Za ich przykładem poszła intendentura i apteka. Sanitariusze pouciekali na piechotę. Ranni, którzy zdołali utrzymać się na nogach, powlekli się za nimi. Pozostał tylko oficer z garstką piechoty i z 12 honwedami. Zabrano kilka par koni ze stajni fabrycznej, fornalki z folwarku, jakie jeszcze tam były, poza tym łapano przejeżdżających szosą chłopów z wozami i końmi, lecz to wszystko nie wystarczało na pomieszczenie tylu ludzi.
Niepodobna opisać zgiełku jaki panował w szpitalu przez kilka z rzędu godzin.
Bierni mieszkańcy osady fabrycznej z drżeniem patrzyli na ten chaos, zdawali bowiem sobie sprawę z tego, jak poważną, decydującą chwilę przeżywają... Po ucieczce załogi pierwszą myślą ludzi dobrej woli był szpital. Zastano w nim 6 żołnierzy austriackich w agonii przedśmiertnej i 23 Rosjan lżej lub ciężej rannych. Pierwszych nie zabrała ze sobą załoga austriacka jako skazanych na śmierć nieomylną, drugich z powodu pośpiechu. Zakrzątano się około nieszczęśliwych. Nakarmiono zgłodniałych, lekarz fabryczny opatrzył rany, kobiety otoczyły ich opieką. Sprowadzono kucharkę stałą do sporządzania strawy. Ratowano czynem, pocieszano słowem, tylko tym 6 konającym nic już pomóc nie można było.

7 września Czterech rannych zmarło nocy dzisiejszej. Ciała złożono w osobnej sali, wstrzymując się z pogrzebem do nadejścia wojska rosyjskiego. W południe ukazała się nad fabryką «górna szpiegówka».
Na ten raz były to aeroplany rosyjskie. W 2 godziny potem nadjechał oddział kozaków.

8 września Kanonada pogoni grzmi z trzech stron — od Radecznicy, Frampola, Biłgoraja.
Armia rosyjska przeciąga koło nas w stronę granicy austriackiej. Ludność fabryczna, korzystając ze święta przez cały dzień obozuje z wojskiem, które zatrzymuje się tutaj na postój. Kosze jabłek, dzbany mleka krążą po szosie, niby biesiadne przysmaki w wielkiej izbie gościnnej...

Parę tygodni temu, gdy Austriacy po raz pierwszy weszli do Zamościa, pierwszą czynnością ich było wykupienie tytoniu, który odesłali do głównego obozu.
Przewidując posuchę tytoniową kupiłam i ja pewną ilość, którą kazałam wyrobić na papierosy i zachowałam na przyszłość. Dziś otworzyłam moją skrytkę i obładowawszy kucharkę cennym towarem wyprawiłam ją na szosę.

9 września Wojska rosyjskie i obozy bez przerwy ciągną w stronę granicy austriackiej. Na szosie i drogach roi się dniem i nocą. Wczoraj kozacy zabrali obóz austriacki w Szczebrzeszynie. Nie zdążył ujść z powodu braku koni.
Po południu przyjechały wozy po rannych, którzy będą odesłani do Kijowa.....

Eugenia Dominiowa

POWRÓT 1