Na rowerze przebył trasę z Bostonu do Nowego Jorku, a obecnie wędruje przez Himalaje. Międzylądowanie w Staninie Piotr Giczela Pewnego dnia w swej elektronicznej poczcie odnalazłem bardzo interesującą wiadomość, której nadawcą był Waldi, jeden z uczestników Łukowskiej Listy Dyskusyjnej. Wiadomość wysłana została 14 września o godzinie 16:50 znad Oceanu Spokojnego z Zachodniego Wybrzeża USA. W Polsce w tym czasie był już 15 września. Zegary wskazywały godzinę 8:50. - Może zainteresuje kogoś, że za parę dni biorę udział w rajdzie rowerowym z Bostonu do Nowego Jorku. Celem tego rajdu jest zebranie funduszy na walkę z AIDS. (...) Wszystko zaczyna się 17 września rano (5:30) czasu wschodnioamerykańskiego. Teraz jestem na wyspie Orcas w stanie Washington i przygotowuje się do tej eskapady. Jestem strasznie "podjarany" - "mailował" przez pół świata Waldi. Nadawcą listu przesłanego za pomocą sieci Internet jest Waldemar Gajo. Mieszka w Staninie, dużej, gminnej wsi leżącej kilkanaście kilometrów na południowy zachód od Łukowa. Od pięciu lat w rodzinnej miejscowości bywa jednak dość rzadko, ponieważ studiuje w poznańskiej Akademii Ekonomicznej. Waldek wakacje lubi spędzać poza granicami kraju. Oprócz niezbędnego wyposażenia do plecaka pakuje zawsze podręcznego notebooka, by za pomocą elektronicznej poczty móc szybko przesyłać i odbierać informacje do i od przyjaciół. Waldi zwiedził już w ten sposób kawałek świata. Kilkakrotnie był też w Stanach Zjednoczonych, a obecnie samolotem rumuńskich linii lotniczych poleciał z Frankfurtu do Delhi. Chce dotrzeć do stolicy Nepalu, Kathmandu. W przerwie podróży ze Stanów Zjednoczonych do Stanina Waldek zajrzał do łukowskiej kawiarni "Szampańska", gdzie opowiedział o swych rajdowych przeżyciach. W Stanach Zjednoczonych prowadzone są różne akcje, dzięki którym młodzież z innych krajów ma możliwość odwiedzania swych rówieśników w Ameryce, poznawania ich obyczajów, kultury i warunków, w których żyją. Jednym z tego typu przedsięwzięć, przeznaczonych dla studentów z Europy, jest akcja "CampAmerican". - Biorą w niej przede wszystkim młodzi ludzie z krajów Europy Wschodniej, ale sporo studentów przyjeżdża także z Wielkiej Brytanii - informuje Waldek. - Akcja polega na tym, że amerykańskie uczelnie nawiązują współpracę z naszymi szkołami wyższymi i na czas wakacji zapraszają do siebie studentów - obcokrajowców. Mieszka się u amerykańskich rodzin, pracuje i zwiedza okolice zamieszkania. Podczas ubiegłorocznej akcji "CampAmerican" zaprzyjaźniłem się z Mikelem Rivkinem, u którego pracowałem. Chciałem tak jak i on wziąć udział w rajdzie rowerowym z Bostonu do Nowego Jorku. Gdy rozstawaliśmy się pod koniec zeszłego lata Mikel zaproponował, że pomoże mi zrealizować marzenia. Przed tegorocznymi wakacjami przysłał mi zaproszenie, załatwił mi pracę i pomógł w kwestowaniu na rzecz chorych na AIDS. - Mieszkałem na wyspie Orcas w stanie Washington, trzy mile na południe od kanadyjskiego Vancouver. W sezonie letnim przyjeżdża tam sporo ludzi świata biznesu, sztuki i polityki - wyjaśnia Waldek. - Nikogo nie dziwi nawet widok Billa Gatesa pływającego po zatoczkach swym luksusowym jachtem lub widok znanych reżyserów albo aktorów popijających piwo w barze. Ludzie bogaci mieszkają w zgodzie z biedniejszymi. Zauważyłem, że nawet najzamożniejsi nie obnoszą się ze swym bogactwem. Ich domy nie wyróżniają się na zewnątrz niczym szczególnym. Wszyscy chętnie pomagają sobie w razie potrzeby. Co piątek organizowane są regaty, które są okazją nie tylko do rodzinnych spotkań w przydomowych ogrodach - dodaje. Na zachodzie stanu Washington, wzdłuż wybrzeża Oceanu Spokojnego ciągną się Góry Nadbrzeżne a w części środkowej Góry Kaskadowe. Klimat na wybrzeżu typowo morski. Góry pokrywa bogata roślinność leśna, przede wszystkim iglasta. Wschodnie granice stanowe przynoszą zmianę krajobrazu i klimatu. Na Wyżynie Kolumbii klimat jest umiarkowanie ciepły, ale podążając na wschód zmienia się w suchy. Pojawiają się prerie, a nawet tereny półpustynne. Start rajdu przewidziano w stanie Massachusetts na wschodnim wybrzeżu. Mieszkańca Stanina czekała więc podróż przez całą szerokość Stanów Zjednoczonych. - Można powiedzieć, że musiałem przebyć trasę od Kordylierów po Appalachy. Żeby więcej zobaczyć i mniej zapłacić wybrałem podróż pociągiem. Ze Seattle do Bostonu jechałem trzy dni - mówi Waldek. - Wagony były jednak przystosowane do tak długiej podróży. W składzie pociągu znajdowały się salony restauracyjne i kinowe. Był też wagon ze ścianami w całości wykonanymi ze szkła. Przychodzili tam podróżni oglądać wspaniałe krajobrazy, które mijaliśmy po drodze. Długa podróż sprzyjała też nawiązywaniu kontaktów między pasażerami. W amerykańskich wagonach, którymi jechałem, nie było przedziałów. Wygodne fotele ustawiono podobnie jak w samolocie - opowiada Waldek Gajo. Rajd Boston - Nowy Jork w tym roku organizowany był już po raz czwarty. Zainicjowali go wolontariusze z Californi. W tym roku na trasę wyruszyło ponad dwa i pół tysiąca rowerzystów. Na start, wyznaczony w bostońskim miasteczku akademickim North East University, kolarze przybyli przede wszystkim ze stanu Massachusetts, którego stolicą jest właśnie Boston. Było też jednak sporo ludzi z innych stanów, a nawet trafiali się uczestnicy spoza USA. Polskę reprezentował jedynie Waldemar Gajo. Przez cały rajd do swego roweru miał przyczepioną biało - czerwoną chorągiewkę. Głównym celem rowerowego rajdu Boston - Nowy Jork jest popularyzacja wysiłków zmierzających do ograniczenia zachorowań na AIDS. Wielokrotnie wspominano osoby zmarłe na tę chorobę. Nawet na starcie w Bostonie wprowadzono na scenę pusty rower, symbolizujący, że jakiś młody człowiek nie mógł z powodu choroby wyruszyć na ten wspaniały szlak przygody. Każdy uczestnik rajdu przed wyruszeniem na trasę musi wziąć udział w kweście. Warunkiem wyruszenia na trasę liczącą 260 mil (około 400 kilometrów) było zebranie na fundusz walki z AIDS minimum 1.600 dolarów. - Część uczestników potraktowało tę imprezę jak wyścig, ale byli też tacy, którzy nawet zbaczali z głównej trasy, żeby po drodze obejrzeć wszystko co ciekawe - wspomina Waldek. - Na pokonanie dystansu około czterystu kilometrów uczestnicy mają tylko trzy dni. Na trasie co 15 mil, głównie na przyszkolnych boiskach lub w parkach, zorganizowane były postoje, gdzie czekano na kolarzy z napojami i posiłkami. Można było również wziąć prysznic. Kto nie zdążył pokonać odcinka drogi w określonym czasie, nie mógł liczyć na to, że na punktach, w których wyznaczano postoje, jeszcze kogoś zastanie. Punkty te bowiem o określonej porze likwidowano. Maruder w takim wypadku był pakowany razem ze swym rowerem do samochodu i podwożony na metę odcinka wyznaczonego na dany dzień. Trasa nie należała do lekkich. Pierwszego dnia, zaraz po uroczystym starcie, na który oprócz rektora North East University przyjechał także mer Bostonu, trzeba było przejechać górzysty teren do New Heaven. Drugiego dnia czekał wszystkich etap do Bridge Port, a trzeciego przez nowojorski Bronx dotarliśmy już przed Medison Squert Garden. Bez wcześniejszego przygotowania byłoby bardzo trudno pokonać trasę rajdu - podsumowuje Waldemar Gajo. Na trasę z Bostonu wyruszyło ponad 2.500 kolarzy. Tyle samo docierało także do miejsc, w których zorganizowane były noclegi. Spano w dwuosobowych namiotach. - Moim partnerem na trasie był Mikel Rivkin. Staraliśmy cały czas trzymać się razem, chociaż nie było to łatwe w namiotowych miasteczkach. Proszę sobie wyobrazić pole pokryte ponad tysiącem płóciennych domków, albo parkingi pełne rowerów. Chociaż każdy rower miał numerek, to, jeśli nie miał jakiegoś charakterystycznego znaku widocznego z daleka, można go było po prostu zgubić - mówi Waldek. - Rower z parkingu można było pobrać po dokładnym sprawdzeniu numerów na ramie, kasku i numerów w dokumentach, które posiadał przy sobie każdy uczestnik. Gdy ktoś zapomniał, gdzie zaparkował rower musiał czekać, aż wszyscy inni odjadą. Mnie na szczęście nic podobnego nie przytrafiło się. Może dlatego, że miałem przymocowaną do siodełka biało - czerwoną chorągiewkę, która wzbudzała duże emocje. Ludzie pytali: "Albania?", "Indonezja?". Gdy dowiadywali się, że Polska, z ich twarzy aż tryskało sympatią. Dzięki tej fladze przy rowerze udało mi się poznać Amerykanina, który w latach sześćdziesiątych, jako dziecko, mieszkał z rodzicami dyplomatami w Warszawie - opowiada Waldek. Opisany rajd był imprezą mocno nagłaśnianą przez amerykańskie media. Na start do Bostonu zjechało kilka ekip telewizyjnych i radiowych. Dziennikarzy prasowych też było sporo. Na całej trasie towarzyszyli rowerzystom policjanci i motocykliści na Harleyach. Po przybyciu do Nowego Jorku każdy uczestnik rejestrował się w biurze organizacyjnym w Medison Sqert Garden. Później zorganizowano defiladę całą szerokością 42 ulicy. Podczas ceremonii zamknięcia rajdu wszyscy chwycili się za ręce i zamknęli oczy wspominając chorych lub zmarłych na najgroźniejszą chorobę XX w. - Przez trzy dni po imprezie mieszkałem w jednym z nowojorskich schronisk młodzieżowych. Chciałem jak najlepiej poznać tę najbardziej zaludnioną metropolię na świecie. Byłem na zakupach na piątej ulicy , odwiedziłem Brodway i zajrzałem do jakiegoś nocnego klubu. Wszędzie było pełno Francuzów i Niemców. Przed odlotem z lotniska Kennedy'ego pół dnia włóczyłem się po Central Parku. A potem to już zaczęła się kolejna trasa: Nowy Jork - Berlin - Poznań - Łuków. Mam nadzieję, że szczęśliwie dotrę dzisiaj do Stanina. Przed kolejną wyprawą do Indii i Nepalu chciałbym trochę "pobyć" z rodziną - powiedział na pożegnanie Waldemar Gajo.
Piotr Giczela
Serwis zredagował Piotr Giczela. Wersja WWW: Michał Oleszkiewicz |