99.05.03
Andrzej jednak przylecial he he,
tak wiec z planu farbowania wlosow w zeszly weekend wynikly tzw. "nici".
Umowilismy sie, ze bede w Mountain View "w samo poludnie" i od razu wyruszamy
do Monterey. Mimo szczerych checi oraz pobicia rekordu swiata w jedzeniu
sniadania na czas, co zreszta nie bylo takie latwe, gdyz zazwyczaj w soboty
nie spozywam sniadania o tak wczesnej porze jak 11.45 "rano", srodze zawiodlem
sie na sobie. Zawsze staram sie zachowywac "szwajcarska" punktualnosc,
a niestety, kiedy stanalem u drzwi mieszkania Andrzeja, byla juz 12.10...
Na szczescie okazalo sie, ze Andrzej nie jest jeszcze gotowy, gdyz... obudzil
sie o 4 rano (he he, nie ma to jak rozregulowanie zegara biologicznego
spowodowane nagla zmiana strefy czasowej o 9 godzin) i "olsnilo" go he
he. Wyslal maila do znajomej z ASP we Wroclawiu i kilka godzin pozniej
mial juz niesamowicie smieszny i efektowny obrazek przedstawiajacy "jaskiniowca"
z maczuga w jednej rece, a smycza z psem-potworem na koncu w drugiej...
Sam juz dodal do tego kilka smiesznych alternatywnych podpisow plus jeden
staly "50 Years of NATO Celebration. Monterey '99". A i "teksty" byly dobre.
Najbardziej efektowny byl najkrotszy z nich. Brzmial po prostu: "Czy to
ty wuju Samie?". Andrzej wygenerowal jeszcze mini-transparent z napisem
"50 lat NATO. Od wolnosci do terroryzmu", a kiedy przyszedlem, zajmowal
sie wlasnie powielaniem tych "wrogich klasowo materialow propagandowych"...
Potem Andrzej zaczal "na gwalt"
szykowac sie do wyjscia a ja w tym czasie przegladalem przywiezione dla
mnie ksiazki. Zawsze twierdzilem, iz w dobrej powiesci, zwlaszcza SF, bardzo
wazne jest pierwsze zdanie (uwaga: nie dotyczy obowiazkowej lektury szkolnej,
gdzie pierwsze ciekawe zdanie pada zazwyczaj pod koniec ksiazki he he).
Kiedy przeczytalem trzy pierwsze rozdzialy "Walca stulecia" Ziemkiewicza
na Internecie, stwierdzilem, iz nie bede mogl sie doczekac mozliwosci dokonczenia
lektury, a poza tym pierwsze zdanie "Walca" potwierdza moja teze. W sobote
otworzylem ksiazke, przeczytalem je po raz kolejny i stwierdzilem, ze Rafal
A. Ziemkiewicz to "the Man", jak mowia Amerykanie. R.A.Z. wymyslil bowiem
takie nazwisko, ze chyba nawet Lysiak nie wpadlby na tak prosty, acz genialny
pomysl he he...
Do Monterey mozna dojechac na kilka sposobow. Najciekawszy to oczywiscie jazda wybrzezem Pacyfiku przez caly czas, ale my zdecydowalismy sie na najszybszy: 101 na poludnie, 156 na zachod a potem jeszcze 1 na poludnie. Nawet ta najszybsza trasa jest jednak piekna. Fantastyczne lasy, piekne, kojarzace mi sie nieodmiennie z Irlandia, pelne soczystej zieleni traw i drzew wzgorza, a pozniej wspaniale wydmy i spowodowane bliskoscia oceanu delikatne mgly...
Dosc szybko odnalezlismy Bay Park Hotel, gdzie mielismy rezerwacje. Kiedy zameldowalismy sie w recepcji, z wnetrza budynku dalo sie slyszec potworne krzyki. Jakby torturowano kogos... Mnie takie dzwieki zawsze kojarza sie z wyrazeniem "obdzierac kogos zywcem ze skory" he he. Recepcjonisci zrobili tajemnicze miny, Andrzej spytal ich zartem, czy to klienci hotelu tak cierpia, no i wtedy wyjasnilo sie, ze to dwie specjalne papugi, bedace wizytowka tego hotelu, tak sie dra...
Poniewaz bylo dosc szaro i chlodno,
a w dodatku mielismy jednak male opoznienie wzgledem pierwotnego planu,
zdecydowalismy sie zrezygnowac z chodzenia po miescie jeszcze przed "impreza".
Postanowilismy troche odpoczac, Andrzej zaczal zartowac, m.in., ze wygladam
jak Phil Collins. Wtedy nasunela mi sie smutna refleksja... Jeszcze 7 lat
temu dziewczyny podrywaly mnie mowiac, iz pomylily mnie ze Stingiem...
Jesli wiec teraz wygladam jak Phil Collins, to kogo bede przypominal za
nastepne 7 lat?... Pewnie Clinta Eastwooda he he...
Jakis czas przed planowanym wyjsciem
rozpoczalem ulubiony "rytual" upodabniania sie do Jamesa Bonda. Andrzej
mial niezly ubaw kiedy wiazalem krawat. Mam zasade, iz wiaze go tyle razy
ile jest to niezbedne. Jesli nie jestem zadowolony z tworzonego przez wezel
"windsorski" efektu estetycznego - rozwiazuje krawat i wiaze od poczaktu
tak dlugo, az stwierdzam, iz "geometria jest nienagannie perfekcyjna".
Potem zakladam marynarke i przechodze do ostatniego etapu - "wczuwania
sie w role". Stroje do lustra egzaltowane miny i powtarzam z akcentem Pierce
Brosnana "Name's Bond. James Bond". Pozniej jeszcze na wszelki wypadek
to samo glosem Seann'a Connery. I wtedy jestem juz gotowy do wyjscia...
Hotel Mariott w Monterey latwo jest znalezc - tam tez jest to najwiekszy budynek w miescie. Organizowana przez "Friends of John Paul II Foundation Of Northern California" doroczna impreza o nazwie "Annual Polonaise Ball" odbywala sie do tej pory w lutym. Jednak w tym roku, z uwagi na jubileusz NATO oraz przyjecie do paktu nowych panstw, organizatorzy postanowili wyjatkowo przeniesc termin na czas pozniejszy... Zastanawiam sie tylko skad wiedzieli...
W Hallu przed wejsciem do Wielkiej
Sali Balowej zorganizowano ekspozycje rozmaitych wystawionych na "cicha"
(tj. pisemna) licytacje przedmiotow - darow od sponsorow chcacych w ten
sposob wesprzec Fundacje. Byla tam wiec kopia Rembrandta, bizuteria z bursztunem,
polskie wodki, francuskie kosmetyki, polskie slodycze itp.
Kiedy dotarlismy tam o formalnie
wymienionej w zaproszeniu godzinie, zgodnie z przewidywaniami nie zastalismy
tam prawie nikogo. Po chwili jednak otworzono elegancki bar z napojami
chlodzacymi jak rowniez rozgrzewajacymi, a przy wejsciu na sale balowa
"zainstalowala sie" p. Liliana Osses -Adams - harfistka.
Od razu po przybyciu Andrzej zrobil mi zdjecie na tle "ekspozycji" wodki "Chopin", a nastepnie zajelismy sie dyskretnym kolportazem "materialow propagandowych" he he...
Powoli zaczeli naplywac goscie i bardzo szybko okazalo sie, ze w przeciwienstwie do moich oczekiwan, iz "impreza" bedzie okazja dla "poszerzenia bazy towarzysko-socjologicznej", dosc duzo osob znamy juz z San Francisco i San Jose.
W miedzyczasie okazalo sie, ze Andrzej - dowcipnis he he - zrobil obie rezerwacje na swoje nazwisko, przez co - biorac pod uwage karteczki z nazwiskami przy nakryciach - mozna bylo odniesc mylne wrazenie, iz jestesmy rodzenstwem, lub co gorsze - tzw. "malzenstwem alternatywnym" he he. To pierwsze byloby o tyle smieszne, ze Andrzej, choc starszy ode mnie wystarczajaco, aby "na upartego" byc moim ojcem, wyglada raczej na mlodszego "brata", co ma dla niego te pozytywna konsekwencje, iz wciaz interesuja sie nim dziewczyny, dla ktorych ja juz jestem "za stary"...
Wkradlismy sie na chwile na sale, gdzie [he he] Andrzej zrobil mi dwa zdjecia przy "podium", na tle flag, z naszym "mini-transparentem"... Niestety "zawalil" - oba okazaly sie byc zrobione z na tyle duzej odleglosci, iz napis (sam w sobie za maly) jest praktycznie nieczytelny...
Towarzystwo schodzilo sie i schodzilo, wiec podziwiac mozna bylo ciagle rozne "indywidualnosci" he he. Najwieksze zainteresowanie budzil oczywiscie jakis malolat z malzonka. Nie tyle z powodu malzonki, co raczej smiesznego krzyza podwieszonego na kolorowej wstedze na szyi, co zreszta dosc niezle komponowalo sie ze smokingiem i muszka. Tak wiec siedzimy sobie z "Dzidzia" - znajoma Andrzeja - i stroimy zarty oraz robimy zdjecia, podczas gdy Slawek - maz "Dzidzi" - pelni ambitnie obowiazki kamerzysty odpowiedzialnego za wideo-dokumentowanie.
W pewnym momencie Andrzej zobaczyl kolejnych starych znajomych i poszedl sie przywitac, podobnie "Dzidzia", a ja rozgladalem sie za scenkami rodzajowymi, ktore wartoby uwiecznic na zdjeciach... Szybko doszedlem do wniosku, ze najpiekniejszymi i reprezentujacymi najwieksza klase sposrod "namierzonych" obecnych tam pan sa oczywiscie zony polskich oficerow - wiec chyba po raz trzeci w tym roku dostalem malego ataku narodowej dumy - tego "cholernie przyjemnego uczucia", jak okreslil to Lewandowski w "Noteka 2015"...
Jakis starszy typ wygladajacy na Amerykanina spytal, czy moze pozyczyc na chwile nasz "mini-transparent". Ja oczywiscie wyrazilem zgode, wiec typ wzial te kartke i pokazal ja jakiemus drugiemu typowi wygladajacemu na Amerykanina. Tamten usmiechnal sie, zamarkowal wykonywanie czynnosci oprozniania nosa zwanej popularnie "smarkaniem", po czym stwierdzil, iz zrobilby z ta kartka jeszcze cos wiecej, ale mu nie wypada. Ja zdegustowany brakiem manier i szacunku dla cudzej wlasnosci he he wykazanym przez tego typa, podszedlem do Andrzeja i wyjasnilem, ze stracilismy wlasnie jeden egzemplarz naszego "mini-transparentu", iz zostal zbezczeszczony przez pewnego typa, co jednak nie stanowi problemu, gdyz byl juz nieco zmiety, a przeciez i tak mamy jeszcze spora ilosc egzemplarzy w zapasie he he. Potem zaczelismy wspolnie dyskutowac ze znajomym Andrzeja na temat NATO i Kosowa, przy czym doszlo do malego nieporozumienia, ktorego efektem byla zmiana koloru twarzy naszego rozmowcy na czerwony oraz uzycie przez niego na glos tzw. "laciny kuchennej", ku przerazeniu jego malzonki zreszta. Andrzej pozniej probowal go tlumaczyc tym, iz [... - autocenzura].
Z tego co moge powiedziec na podstawie wlasnych doswiadczen oraz opowiadan z kregow rodzinno-towarzyskich, najbardziej sprzyjacymi ciekawym i spektakularnym ekscesom oraz tzw. wydarzeniom anegdotycznym, okolicznosciami sa imprezy, na ktorych dochodzi do konfrontacji zamoznej arystokracji z nowobogackimi. Mimo Postepu, d***kracji, oraz ogolnie pojetej "fraternizacji" stosunkow spolecznych, zawsze nieco dziwne wydaja mi sie zestawienia na tych samych listach gosci czy sponsorow imprez np. zamoznych arystokratow, czy przemyslowcow z wlascicielami sklepow czy warsztatow samochodowych. Oczywiscie nie jest moja intencja urazenie kogokolwiek moim powyzszym stwierdzeniem, a mam tu na mysli jedynie to, iz czasy, w ktorych rozgrywala sie akcja "Lalki" Prusa, wbrew pozorom, nie sa wcale tak odlegle, a i kilka kataklizmow w tzw. miedzyczasie nie zmienilo tak wiele, jak mogloby sie wydawac tzw. "wybitnym autorytetom", co w efekcie prowadzi jednak do mozliwosci czestego powstawania sytuacji, ktore ja osobiscie okreslilbym jako "niezreczne"... Smieszy mnie tez troche efekt powodowany tym, iz na listach wymienia sie najpierw nazwisko, po czym po przecinku dopiero tytuly (dla milosnikow "tytulologii stosowanej") oraz imie. Tak wiec na liscie sponsorow "naszej imprezy", obok "pozycji" jak np. "Lubomirski, Mrs. Gabrielle", czy "Radziwill, Mrs. Christine" mozna dostrzec takie "kwiatki" jak "Anderson, Madame Linda" he he. Przepraszam, ale dla mnie po prostu brzmi to idiotycznie. "Madame Linda Anderson" jeszcze "uszloby w tlumie", ale "Anderson, Madame Linda" - po prostu "nie brzmi" jak dla mnie. Musze tu jeszcze dodac, iz w krajach anglojezycznych, z uwagi na czesty brak mozliwosci poznania plci po imieniu, skroty "Mrs.", "Ms.", czy "Mr." sa ogolnie przyjetym wyznacznikiem plci (a w przypadku pan - dodatkowo stanu cywilnego) i nie nalezy ich w zadnym stopniu mylic z tytulami.
Stolik mielismy "pierwszorzedny" doslownie i w przenosni. Na lewo ode mnie siedzili: Andrzej oraz kapitan WP wraz z malzonka, ktora byla zdecydowanie najpiekniejsza pania na calej sali. Na prawo siedzialy dwa malzenstwa nowobogackich w tzw. "wieku srednim". Okazalo sie, ze kapitan jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego, potem pracowal na WAT, a obecnie jest stypendysta w Podyplomowej Szkole Marynarki Wojennej w Monterey, ktorej to przelozony byl zreszta jednym z gosci honorowych i siedzial przy sasiednim stoliku, wraz ze znanym nam doskonale ksiedzem z San Francisco. Impreze zagail jakis dystyngowany "typ" i juz wtedy okazalo sie, ze naglosnienie nie dziala tak jak powinno. Nastepnie po raz pierwszy zaprezentowal sie zespol folklorystyczny "Podhale" z LA bodajze. Ciekawostka jest fakt, iz pomimo tego, ze zespol zajmuje sie polskim folklorem, nie wszyscy jego czlonkowie sa Polakami, czy chocby polskiego pochodzenia. Jedna z dziewczat byla np. Meksykanka, ktorej po prostu taniec w polskim zespole folklorystycznym sprawia ogromna przyjemnosc...
Potem byl Polonez. Oczywiscie zupelnej kompromitacji uniknieto dzieki temu, iz czlonkowie zespolu wybrali partnerow sposrod gosci na sali i prowadzili. A para prowadzaca byli oczywiscie chlopak, ktory jest tworca i kierownikiem zespolu oraz "nasza" Pani Kapitanowa.
Przeszlismy z kapitanem i jego malzonka
"na ty" zupelnie przez przypadek. W pewnym momencie powiedzialem, iz przepraszam
za to, iz zwracamy sie do niego z Andrzejem "per pan" i zanim zdazylem
dokonczyc, iz zapewne bardziej stosownym byloby "Panie Kapitanie", uslyszalem
"Darek jestem" a potem jeszcze "Kasia". Ja od razu wyjasnilem, ze my z
Andrzejem nie jestesmy ani rodzenstwem ani malzenstwem, ze ta karteczka
przy moim nakryciu to tylko pomylka he he. Potem bylo coraz weselej, gdyz
ja kilka razy wykazalem sie "asertywnoscia", co Kasia podsumowala: "on
mi sie podoba". Potem zreszta, kiedy zartowalem proszac ja, by nie zartowala
sobie ze mnie, stwierdzila, iz nie ma na mysli nic zlego, a jedynie dopasowuje
sie do mojego poczucia humoru, ktore bardzo jej odpowiada. W miedzyczasie
zdradzilem im poufna nature "naszej misji". Zrobilem tajemnicza mine, pauze,
po czym oswiadczylem "tak naprawde to my tu szukamy dziewczyny - nie tyle
dla mnie, co dla kolegi, gdyz grozi mu juz starokawalerstwo". Niezle ich
to rozbawilo.
A oczywiscie prez caly czas odbywaly
sie albo wystepy ludowe, albo przemowienia rozmitych waznych i mniej waznych
osobistosci.
Obiad po raz kolejny ujawnil moje zdolnosci katalizy chaosu - jedynie w moim przypadku doszlo do pomylki: na mojej karteczce z nazwiskiem brakowalo czerwonego znaczka, przez co kelner przyniosl mi danie z ryby zamiast zamowionego przez Andrzeja, przy okazji rezerwacji, steku. Sprawa jednak zostala wyjasniona i kilka minut pozniej tez otrzymalem preferowany posilek. Pani siedzaca obok spytala ze zdziwieniem "dlaczego w takim razie wybral pan biale wino, a nie czerwone?!". "Po prostu: lubie je" - odparlem rozbrajajaco he he.
Potem dosiadl sie do mnie [... - autocenzura].
W ktoryms momencie przemawial Konsul RP. Nawet ladnie odczytal przemowienie, ale dziwny jakis byl, gdyz choc byl wysoki, to mial jakies dziwne tiki, wygladajace na pozostalosci po kompleksie nizszosci - ruszal sie ciagle jakby nie mogl sie zdecydowac czy stac czy usiasc...
Ogolnie bylo tam mnostwo elementow humorystycznych - oprocz nawalajacego naglosnienia, najbardziej podobalo mi sie kilka wpadek polegajacych na uzyciu wyrazen typu "Czechoslowacja", "czechoslowacki" z "jezykiem czechoslowackim" wlacznie - to juz Amerykanie he he. Poza tym odspiewano "Happy Birthday", a pozniej "100 lat" jakiejs pani, ktora wlasnie obchodzila 96-te urodziny - takiego chamstwa w Polsce sie nie spotyka he he.
Najlepszy jednak numer byl z "wybitnym
lokalnym artysta", ktorego chyba jedyny walor polegal na tym, iz byl ludzaco
podobny do Johna Wayne. To on zdaje sie powiedzial cos o "jezyku czechoslowackim".
To jego "dzielo w zlotych ramach" licytowano m.in. w ramach aukcji, a innymi
trzema zapragnal obdarowac troje gosci honorowych - polskiego Konsula,
jakiegos wojskowego z Czech oraz egzaltowana pania, przedstawiona jako
"Honorowego Konsula Wegier". Jak wiadomo artysci amerykanscy - z nielicznymi
wyjatkami - dobrzy sa w jednym, bardzo scisle okreslonym i dobrze zdefiniowanym
he he kierunku malarstwa. "Realizm amerykanski" - tak zdaje sie brzmi fachowe
okreslenie. Ogolnie polega to na przypominajacych ludzaco ogromne fotografie
obrazach olejnych przedstawiajacych slawne skrzyzowania ulic, stacje benzynowe,
supermarkety, bary fast-foodowe, klasyczne wyroby motoryzacyjnej "trojki
z Detroit" itp...
Kiedy zobaczylem jego "wybitne
dzielo", he he nie wytrzymalem i powiedzialem cos o "dzielach sztuki" spod
Ratusza we Wroclawiu. Z reka na sercu: gdyby facet dogadal sie z tamtejszymi
hurtownikami i podpisywal obrazki swym nazwiskiem, to szybko zbilby fortune,
a kazdy obiektywny krytyk musialby wspomniec o "postepie w kunszcie, warsztacie
oraz wyczuciu barw" he he. Kiedy uslyszalem jak jedna z pan siedzacych
na prawo ode mnie, na widok "dziela", wykrzyknela spontanicznie: "Jaki
piekny obraz!", troszke zmieszalem sie he he, a Kasia spojrzala na mnie
"porozumiewawczo"... Facet chwalil sie, ze podarowal swoje dziela m.in.
Reaganowi oraz jakiemus generalowi. Temu Czechowi powiedzial tez, ze choc
nie jest generalem,to na pewno kiedys nim zostanie, gdyz "ma teraz taki
sam obraz jak general" he he.
Andrzej wygral licytacje "zestawu podarunkowego <<Luksusowa>>" skladajacego sie z eleganckiego opakowania z butelka "Luksusowej" oraz dodatkowym "szklem" w srodku.
Gdzies tak kolo polnocy towarzystwo zaczelo zbierac sie do domu i wtedy wlasnie przypadkiem poznalem "efektowna" nastolatke o rownie efektownym imieniu Paloma wraz z mama. Paloma miala problem polegajacy na tym, iz chciala zatanczyc, ale wstydzila sie, gdyz znala jedynie "tance nastolatkow". Poniewaz orkiestra lada chwila miala zakonczyc urzedowanie stwierdzilem, iz tak byc nie moze: impreza za chwile sie skonczy, a dziewcze ani raz jeszcze nie zatanczylo. Zaoferowalem Palomie swoja asyste, probujac dodac jej smialosci tym, iz ja rowniez nie potrafie tanczyc. Bez skutku. Po chwili pojawil sie Andrzej i zaproponowal, iz "sila zaniesiemy kota na parkiet", co spotkalo sie z pelna aprobata mamy Palomy. Andrzej przystapil do realizacji swej propozycji, dziewczyna zaczela sie jednak wyrywac, co z kolei bezlitosnie wykorzystalem ja - zanim zdazyla zorientowac sie co sie dzieje, wzialem ja na rece, zanioslem na parkiet, po czym rozpoczalem "wirowanie z czesta zmiana momentu pedu" - tak dlugo, az uslyszalem wokol siebie rzesiste brawa, a zmiany tonacji okrzykow Palomy swiadczyly o tym, ze dziewczynie zaczyna krecic sie w glowie. Postawilem ja na parkiet, dziekujac za "taniec" i dodajac, ze jak widzi, nie bylo to chyba nic straszego. Dziewczyna przyznala mi racje, po czym ewakuowala sie he he.
Przed samym prawie wyjsciem poznalismy tez drugiego kapitana z zona, a kapitan wzial mnie za BOR-owca he he. Tlumaczyl przepraszajaco, ze to z powodu fryzury, oraz wygladu a la James Bond he he.
Rano Andrzej obudzil sie z okrzykiem
"Gdzie jest moja wodka?!" he he. Uspokoil sie, kiedy przypomnial sobie,
iz jego "Luksusowa" zostala w samochodzie. Troche posmialismy sie, po czym
doprowadziwszy sie do stanu uzywalnosci zeszlismy na sniadanie do restauracji
hotelowej o wdziecznej nazwie "Crazy Horse", gdzie zapodalismy jajka z
syntetycznymi wedlinami, zapieczonymi wiorkami ziemniaczanymi, tostami,
dzemem oraz kawa itp. bawiac sie jednoczesnie obserwowaniem wyluzowanych
jak zwykle Amerykanow przy sasiednim stoliku.
Kiedy wyjezdzalismy do kosciola,
lalo niezle. Msza odbyla sie w kaplicy zenskiej szkoly z internatem o nazwie
"Santa Catalina" - uroczego kompleksu jeszcze bardziej uroczych i stylowych
budynkow. W kosciele bylo zenujaco malo ludzi, a jedynym pocieszeniem bylo
chyba tylko to, iz kiedy wyszlismy po Mszy na zewnatrz, wlasnie przestawalo
padac... Obeszlismy szybko z Andrzejem malownicza okolice szkoly, porobilismy
zdjecia, po czym udalismy sie na zorganizowany w reprezentacyjnym miejscu
Monterey, przy wybrzezu i tzw. Fishermans Wharf, festyn NATO-wski. Polegajacy
glownie na przemowieniach, wystepach ludowych oraz orkiestry i choru Szkoly
Marynarki Wojennej, jak sie domyslam, sprzedazy polskich wedlin, wegierskiego
gulaszu itp. Najpierw dosiadlem sie do Darka i Kasi, podczas gdy Andrzej
poszedl sprobowac gulaszu. W pewnym momencie wydawalo mi sie z daleka,
ze widze dziewczyne dla Andrzeja, a dodatkowo, ze Andzej, delektujac sie
goracym daniem, nie zwraca uwagi na to, ze wlasnie obok niej przechodzi.
Wyjasnilem Kasi i Darkowi, o co chodzi po czym przeprosilem ich mowiac,
ze musze dokonac lustracji dziewczyny. Z bliska okazala sie nie byc tak
interesujaca jak z daleka, poza tym wyciagnela nagle papierosa i zaczela
mocno dymic, wiec dalem sobie spokoj z dalszym lustrowaniem i postanowilem
poszukac Andrzeja, ktory wlasnie zniknal z mojego pola widzenia. Zaczalem
intensywnie rozgladac sie i wtedy podszedl do mnie ciekawy "typ" z zona
i spytal o co chodzi z cala ta impreza. Wyjasnilem, na co on "A kto rzadzi
tym NATO". Wyjasnilem, po czym sciszylem dramatycznie glos i dodalem: "...
i masoni". On: "Kto?!". "Masoni" - mowie. "Kto to jest?" pyta dziadek.
"Zakulisowi wladcy" - wyjasniam. "Aaaa! Zakulisowi wladcy - trzeba tak
bylo od razu!" - typ na to. Facet okazal sie niezmiernie sympatycznym kombatantem
- weteranem Wojny na Pacyfiku - po prostu "Sola amerykanskiej ziemii".
Jak stwierdzil potem Andrzej: "taki prosty czlowiek, a swoje wie!". Bardzo
rozbawilo nas, kiedy slyszac, iz facet jest republikaninem i nie cierpi
Clintona, spytalem czy widzial zegarek z "rosnacym nosem Clintona" zamiast
sekundnika, a wtedy facet pokazal nam zegarek swej zony mowiac, iz wlasny
taki sam zostawil w domu. Sam zreszta nazwal B.C. "tym klamca z dlugim
nosem z bajki". "Pinokio?" - pyta Andrzej (ktory w miedzyczasie dolaczyl
do nas). "Tak jest - Pinokio!" odpowiada facet. Rozmawialismy z nim bardzo
dlugo i bylo to niezmiernie sypatyczne. Podobalo nam sie m.in. to jak facet
stwierdzil, iz komunisci amerykanscy chca najpierw rozbroic spoleczenstwo
na wzor europejski, ale on nie jest naiwny: swoj sprzet dobrze ukryl i
amunicje tez he he. Oboje zreszta byli niezmiernie sympatyczni (a jego
zona trafia w miniaturowa tarcze 45 na 50 razy he he), zyczyli nam powodzenia,
a co bylo najciekawsze, gdyz spotkalem sie z tym juz nie po raz pierwszy,
uslyszelismy, ze "ludzie jak my sa czesto lepszymi Amerykanami niz urodzeni
w USA obywatele tego kraju"...
Potem jeszcze przylaczylismy sie do "Dzidzi" i zartowalismy na tematy zwiazane z poszukiwaniem dziewczyny. Najbardziej chyba rozbawilo ja moje stwierdzenie, ze najodpowiedniejsza wiekowo dziewczyna dla Andrzeja bedzie zapewne "malolata w moim wieku"...
Po pozegnaniu sie ze starymi i nowymi znajomymi udalismy sie na przejazdzke wybrzezem oceanu. W pewnym momencie Andrzej stwierdzil, iz musi zrobic sobie zdjecie z poteznymi i bardzo licznymi tam kaktusami aloesu. Oderwal tez jeden lisc z tajemnicza mina, a potem okazalo sie, ze jego Mercedes po 9 latach nienagannej sluzby zaczyna odmawiac posluszenstwa - tj. nie chce zapalic, kiedy jest cieply. Otworzylismy wiec maske i czekamy az ostygnie. I siedzac tak musielismy wygladac strasznie idiotycznie, gdyz przechodzaca obok nas "formalnie atrakcyjna" dziewczyna na nasz widok usmiechnela sie do nas promiennie i uniosla oba kciuki do gory.
W koncu udalo sie zapalic silnik
i ruszylismy w dalsza trase. [... - autocenzura].
~ M.A.R.K-13, Chopin i inne frykasy... [70
KB]
~ Mamy zaszczyt przedstawic Panstwu nasz punkt widzenia:
"50 lat NATO. Od wolnosci do terroryzmu"... [30 KB]
~ Andrzej, M.A.R.K-13 i Kasia... [44
KB]
~ Andrzej, Kasia, Dzidzia, Slawek... [37
KB]
~ Andrzej, M.A.R.K-13 i Darek, ktory smieje sie: "Ja
sie pod tym nie podpisuje!"... [42 KB]
~ Santa Catalina: kosciol... [71 KB]
~ Santa Catalina: jeden z budynkow... [57
KB]
~ Santa Catalina: jeszcze jeden widok... [53
KB]
~ Santa Catalina: M.A.R.K-13 ubolewa nad tym, jak brzydkie
samochody moga zepsuc ladny efekt estetyczny... [64
KB]
~ M.A.R.K-13 prowokuje wiec i przestrzega: "Strzez sie
Nowego Porzadku Swiata"... [104 KB]
~ M.A.R.K-13 - szyderczy usmiech klerofaszysty... [120
KB]
~ Rozpogodzilo sie wlasnie wtedy, kiedy impreza rozpoczynala
sie... [61 KB]
~ Dla mieszkancow Monterey i turystow byla to zwyczajna,
leniwa niedziela... [60 KB]
~ Znow byly flagi... [71 KB]
~ ... i przemowienia... [64 KB]
~ Byly wystepy folklorystyczne... [69
KB]
~ ... nawet duzo wiecej... [70 KB]
~ ... niz na zalaczonych obrazkach... [69
KB]
~ Oczywiscie, ze M.A.R.K-13 nie ma nic przeciwko "spoufalaniu
sie"... [60 KB]
~ Panie, po co komu Demokraci?! [43
KB]
~ Andrzej i prawdziwi Amerykanie... [44
KB]
I nasze obrazki:
~ "US SECRET PLAN..." [32 KB]
~ "Is this you..." [32 KB]
~ "I did not inhale..." [35 KB]
Oraz "oficjalna" strona
poswiecona obchodom 50-lecia NATO...
M.A.R.K-13: Strona "Polityka" Strona Glowna