Andrzej
Jóźwiakowski
ZWIĄZEK
HARCERSTWA POLSKIEGO (Z H P)
W
SZCZEBRZESZYNIE W LATACH
1944 – 1949
Inne
zdjęcia z okresu 1945/1946:
Fot.
nr 26. A. Jóźwiakowski, H. Droździel,
M.
Bizior na tle przedwojennego budynku
N. „Sokoła” (obecnie szkoła).
Fot.
nr 27. A. Jóźwiakowski.
Rozpoznanie
terenu w Dębrzy
przed
harcami.
Inne
fotografie z okresu 1946/1947:
Fot. nr 28. Narada przed odejściem drużynowego A. Jóźwiakowskiego i przekazaniem drużyny dh Sławomirowi Bujnowskiemu.
A. Jóźwiakowski, S. Bujnowski, Z. Andrzejczyk, M. Hanaka.
Fot. nr 29. Harcerze II S.D.H. na lessowej skarpie nad źródłami Wieprza przy młynie na ul. Klasztornej.
Od
lewej: Marian Rabiński, Antoni Tałanda, Wiesław
Czerniakowski (poniżej), Jan Koszel - zastępowy I zastępu (1946
r.), Marian Hanaka, Andrzej Jóźwiakowski - drużynowy.
Jednym
z większych biwaków w lecie 1946 roku był zlot w rejonie gajówki
Krzywe (obecnie Dębowiec). Licznie przybyłe drużyny rozłożyły
się popasem między dębami, vis a vis gajówki gościnnego
pana Jana Lotza. Jednak moje wspomnienia dotyczące tego biwaku z nocowaniem
na sianie w stodole, zostały zupełnie zatarte i zdominowane ciężkim
przeżyciem, jakie przydarzyło się w czasie odpoczynku w opisanym
miejscu. Była to przygoda, która mogła kosztować życie lub
kalectwo kogoś z braci harcerskiej. A było to tak. Miałem ze sobą
na wycieczce poniemiecką rakietnicę, która miała kształt dużego
rewolweru (okupacyjna miłość do broni). Na postoju zamierzałem
uświetnić zlot wystrzałem racy. Naciągając kurek iglicy
popełniłem jakiś błąd i rakietnica trzymana w pozycji
poziomej wypaliła. Huk, krzyk, upadek jednego z harcerzy i ognisty pocisk
zaczął uderzać w drzewa jak oszalały, odbijać się
od pni to w jedną to w drugą stronę między harcerzami, aż
do wygaszenia w ściółce leśnej. Harcerz, który stał przy
mnie został uderzony w głowę, jak się okazało blaszką
zamykającą wierzch łuski naboju. Był to chyba „Dodek” (Wojciech
Padias) z mojego zastępu. Poza sinawym guzem i otarciem skóry oraz przerażeniem
nic mu się nie stało, ale miałem więcej szczęścia
niż rozumu. Inni też mieli szczęście, że łaskawy
los skierował pocisk w drzewa. Dziękowałem Bogu za to i miałem
nauczkę na całe życie. Nie było przy tym incydencie, także
na moje szczęście, nikogo z komendy hufca. Nic więcej nie zapamiętałem,
ale dziś jeszcze widzę ów „ognisty piorun”, który wywołał
ogromny przestrach wielu uczestników biwaku.
Zbliżał
się następny obóz hufca, tym razem już prawdziwie leśny. Był
to obóz w Zwierzyńcu, na Bukowej Górze, w jej odcinku bliższym leśniczówki,
tak umiejscowiony aby łatwiejszy był dostęp do wody pitnej, którą
dźwigaliśmy w kotłach pod górę. Niedaleko znajdowały
się stawy, później nazwane „Echo” i rzadko wówczas uczęszczane,
w których kąpaliśmy się.
W
obozie wzięło udział kilkunastu harcerzy ze Szczebrzeszyna. Drużynowi:
Romuald Kołodziejczyk, Ryszard Jóźwiakowski i Marian Kopyciak. Zastępowi:
Mirosław Kalita, Andrzej Jóźwiakowski, Mirosław Bizior.
Przyboczny Tadeusz Kościelski oraz druhowie Sławomir Bujnowski, Wacław
Drożdżyk, Henryk Droździel, Henryk Jóźwiak, Cezary Klus,
Jan Koszel, Aleksander Piwowarek, Jerzy Żuk i kilku harcerzy z III Drużyny
w Brodach. Wszystkich uczestników było około czterdziestu, przeważali
Zamojszczanie (cztery namioty uczestników i jeden namiot komendy). Komendantem
był druh Władysław Junik (Harcerz Orli), oboźnym druh Mirosław
Ziemiński, ćwik. Byli to ludzie przyjaźni, zrównoważeni i
dobrze zorganizowani. Zachowana była tradycja, komenda miała autorytet.
Szkolenie miało charakter praktyczny, wszystko odbywało się
punktualnie. Było ciekawie, a dzięki przyjazdom druha Mariana Greszty
z Zamościa, bardzo wesoło. Organizował on zabawne programy ognisk
niedzielnych, na które zapraszano okolicznych mieszkańców. Dzieci były
zachwycone, gdy w półmroku i blasku ogniska pojawiał się wielbłąd
lub żyrafa - łeb ze szczotki, kłąb z miednicy, całość
z dwóch harcerzy i prześcieradeł odpowiednio wymalowanych.
Zwierzyniec miał dobre nastawienie do harcerstwa i obozów, datujące
się jeszcze z okresu międzywojennego, a może nawet od czasu
pierwszego ogólnopolskiego zlotu instruktorów harcerskich w 1919 roku.
Co
pisze po pięćdziesięciu latach komendant obozu w Zwierzyńcu
dh Władysław Junik.
Niewiele
pamiętam z tamtych odległych czasów, zresztą podeszły wiek
- 73 lata - wymazał z pamięci wiiele danych. Pamiętam, że
komendantem obozu w Zwierzyńcu miał być druh Wołłk-Łaniewski.
Ja miałem mu tylko pomagać w tej pracy. Jednak tuż przed wyjazdem
powiedział mi, że z ważnych powodów nie może wyjechać
do Zwierzyńca i mnie powierzył tę funkcję. Byłem do
tego zupełnie nieprzygotowany. W ten sposób, niespodziewanie zostałem
komendantem. Czy w tych warunkach dobrze spełniłem swoją funkcję,
mogą powiedzieć uczestnicy. Ja starałem się wywiązać
z zadania jak najlepiej. O ile pamiętam, oboźnym był dh Ziemiński.
O uczestnikach obozu niewiele mogę powiedzieć. Niektórych lepiej
poznałem dopiero w późniejszym okresie. A jeśli chodzi o
zdarzenia, to zachowały mi się w pamięci dwa spotkania z
partyzantami. Pierwszą noc spaliśmy w stodole „u rybaka”. Chłopcy
byli tak niespokojni i tak bardzo niesfornie się zachowywali, że oboźny
za karę wysłał ich do lasu z
poleceniem zebrania w ciemności paru
jagód i przyniesienia ze stawu pełnej menażki wody. Po powrocie
opowiadali, że spotkali partyzantów, którzy mówili im, żeby w nocy
siedzieli w obozie, a nie szwendali się po lesie. Nie wiem, czy to była
prawda, ale na wszelki wypadek nie było żadnych nocnych ćwiczeń.
Drugi raz - w czasie drogi do miasta spotkaliśmy przemykających się
bokami, między drzewami żołnierzy.
Czy
druh Junik był „zupełnie nieprzygotowany” do prowadzenia obozu,
czy też nader skromny ? Niech zaświadczy o tym przebieg jego pracy
udokumentowany w książeczce służbowej.
Wstąpił
do ZHP w 1932 roku. Przyrzeczenie harcerskie złożył w 1933 r. Służył
w I i VII Zamojskiej Drużynie Harcerskiej. W 1939 r. otrzymał przydział
do XVI Drużyny Skautów Łączności (miał wówczas
siedemnaście lat). W 1946 został członkiem Komendy Hufca Harcerzy
w Zamościu. W 1947 studiował architekturę w Krakowie. Był wówczas
instruktorem szkoleniowym II Hufca Harcerzy w Krakowie i drużynowym XII
K.D.H. Stopnie harcerskie: młodzik 1933 r., wywiadowca 1938 r., ćwik
1939 r., Harcerz Orli 1946 r., Harcerz Rzeczypospolitej 1947 r. Stopień
instruktorski - Podharcmistrz 1948 r. Druh Junik ukończył także
harcerski kurs spadochronowy i szybowcowy w 1939 r. Obozy w których brał
udział to: 1938 r., Poronin, 23 dni - uczestnik, 1946 r., Zwierzyniec, 26
dni - komendant, 1947 r., Szczęsnowo (powiat jeleniogórski), 23 dni -
instruktor techniczny, 1947 r., Węgierska Górka (koło Żywca), 15
dni - uczestnik kursu podharcmistrzowskiego, 1948 r., Kowaniec (powiat
nowotarski), 30 dni - zastępca komendanta grupy obozów, 1949 r., Witów (koło
Zakopanego), 31 dni, komendant.
W
zakończeniu listu druh Junik pisze „Przepraszam, że tyle o sobie...”,
a to przecież fragment historii harcerstwa, jakże barwny, bo świadczący
o organizacji i różnorodnych formach pracy.