Kartki z dziennika podróży
"....Droga ciągnie się wąskim, ale krętym korytarzem. Nic już prawie nie widzę. Ostatnia "Świeca Nadziei" stopniała do wielkości ogarka, który za chwilę, za moment, który dla mnie jest dla mnie wiecznością - zgaśnie. Czuję wszystkimi, jeszcze pracującymi zmysłami ciemność, jaka mnie za chwilę ogarnie. Bac
znie rozglądam się wokół siebie. Nie otynkowane ściany ociekające podziemnymi łzami wzbudzają dreszcz. Dawno straciłem rachubę czasu. Ile już idę?Końca drogi nie widać. Na nierównej, wyłożonej kamieniami podłodze widzę fragmenty kości ... Czyich? Wolę nie myśleć... Dokąd idę? Ilu przede mną uciekło od życia w tę otchłań ? Droga prowadzi coraz bardziej zwężającym się korytarzem. Ostatnie kroki w mglistym słabnącym świetle - przede mną rozdroże..
Korytarz rozwidla się na północ i zachód, a może w innych kierunkach? Tego się już nie dowiem. Świeczka zgasła. Koniec
Dalsza droga to czyste szaleństwo, ale co nim nie jest. Muszę odszukać moje "Światło". Czy starczy mi sił?
Obok mnie ktoś stoi. Czuję to każdym nerwem ślepych oczu, każdym oddechem wzmagającym bicie serca, wychwytując przez wytężony do granic wytrzymałości słuch.
Tylko dlaczego czuję taki chłód...? Przenika każdy skrawek mego ciała... Tak jakby ktoś przenikał mnie... Skąd ten zapach...? Wiem kim jesteś - widzę Twój uśmiech lśniących zębami bez ust... Ogarnia mnie noc, długa... bez końca... zapadam się w nią ogarnięty zwątpieniem. Czy znajdę w sobie tyle siły i wiary aby ruszyć w dalszą drogę?"
"... Idę naprzód. Właściwie pełzam trzymając się ściany korytarza. Mój wzrok dawno zapomniał czym jest światło - wszystko co teraz widzę jest tworem mojej wyobraźni. Poruszam się bardzo wolno, mimo to, w pewnym momencie potknąłem się. O co? Co się dzieje - myślałem rozgorączkowany... Schyliłem się, ale nic nie wyczułem wokół siebie. Cofnąłem się jeszcze ka
wałek. Mam. Zimny kształt przywarł do moich dłoni... a pustych oczodołów patrzyła na mnie smutna dusza ... Na szczycie czaszki wyczułem szerokie pęknięcie. Czy taki sam los i mnie czeka? Odpędzając zwątpienie ruszyłem dalej. Po pewnym czasie moje palce natchnęły się na coś metalowego. Drzwi. Czyżby prowadziły do upragnionej Jasności? Nacisnąłem klamkę. Moim oczom ukazał się jednak obraz bardzo odległy od oczekiwanego... Stałem w sporej sali a w ławkach siedzieli ludzie. Ich szare twarze nie wyrażały żadnych uczuć. Jedynie oczy, przekrwione i podkrążone wypowiadały nieskończony strach przed postacią stojącą przy ogromnej czarnej tablicy. Jej oczy ożywiły się na mój widok ... Złośliwa uwaga rodziła się na jej ustach... Skąd ja ją znam...? Nie to chyba niemożliwe. Nawet tu nie jestem wolny od tamtego strachu. Jeszcze chwila a wyląduję w pustej ławce i już nigdy się stąd nie wydostanę...Wybiegłem i mocno zatrzasnąłem drzwi za sobą. Nie widząc nic, biegłem przed siebie, jak najdalej od Niej, ale ten zjadliwy uśmiech nadal był ze mną... Nagle straciłem grunt pod nogami. Runąłem w dół. Noc otoczyła mnie swoimi czułymi ramionami ofiarując kojący sen. Czy to już koniec?"
Wiem
Są rzeczy
Wybaczyć których
Nie sposób
Ich nie złagodzą
Najwspanialsze kwiaty
Lecz czasem
I w gęstwinie posępnej
Zagubi się promyk
Świetlisty Anioł
Nadziei przeuroczy
Słowa -
Co znaczą
W ustach
Na których zamieszkało
Kłamstwo a fałsz
Przykrył prawdziwe oblicze...
A jednak...
.... I najtwardszy
bez serca i sumienia
oczekujący już tylko
na pocałunek ostrza
wiecznie spragnionego krwi
odkryje
pod grubą pokrywą
najgorszego z gadów
to o czym nie wiedział
biegnąc przez całe życie
jego dusza ... mimo że ją uciszył
nadal istnieje
zginając kolana
co dawno nie klęczały
i kark, co twardy trwał do dzisiaj
składając ręce na piersi
w dawno zapomnianej modlitwie
bezwiednie i w pokorze
wykłada serca swego ciężar
prosząc o miłosierdzie, Boże
jedynie skrucha
z najczystszych
ukuta kryształów
potrafi rozniecić
iskrę nadziei
która pozwoli
przyjąć pocałunek
ostatnie tchnienie życia
w radosnym uniesieniu
podobne skazańcowi
usta - kwitnące kobiercem sztucznych kwiatów
słów pustych, nic nie znaczących
podobnych błotnej lilii urodzie
też mogą otworzyć kamienną powłokę
szarymi porwanymi milczeniem
słowami...
... przepraszam
wybacz proszę
jedynie skrucha
z najczystszych
ukuta kryształów
potrafi rozniecić
iskrę nadziei
która pozwoli
przyjąć pocałunek
ostatnie tchnienie życia
w radosnym uniesieniu
Z krwawego obłoku
Spadł deszcz
Z którego
Znów narodziłem się
Niech świeci słońce
Niech wiatr dmie znów
Nie ważne co za nami
Proroczych radość snów
To Twoja piękna dłoń
Jak ptaka słodki głos
Ty przywróciłaś życie
Rozgrzałaś zimny głaz
Niech świeci słońce
Niech wiatr dmie znów
Nie waż
ne co za namiProroczych radość snów
Proroczych radość snów?
"... Czyżbym jeszcze żył? Nie wiem ile czasu upłynęło od ... zaraz, zaraz a co się w ogóle stało?... Upadek...? Nie wiem ile czasu upłynęło od... no właśnie... od czego?
Poczułem nieznośny ból głowy. Właściwie czułem jakby drut kolczasty ruszał się w mojej głowie. Wzrok nie chce przyzwyczaić się do ciemności. Gdzie świeczka? No tak już wszystkie wypaliłem... Leżę. Palcami badam teren wokół siebie. Śliskie kostki bruku... "Co się ze mną dzi
eje? Gdzie ja jestem?Próbuję wstać. Dziwne - nic mi nie jest. A przecież spadłem z dużej wysokości... Może jeszcze nie wszystko stracone - Jeszcze nie zmyłem wszystkich win i muszę jeszcze cierpieć... Zawsze jakaś nadzieja.
... Muszę iść dalej. Znaleźć "Światło". W głębi duszy widzę Jej oczy. Ale nie jestem w stanie rozpoznać ich koloru... Trzeba iść naprzód. Czy jeszcze ujrzę "Światło"? Ona zetrze powoli zetrze strach i smutek z moich oczu. A jednak odczuwam ten upadek. Z każdym krokiem czuję wszystkie m
ięśnie. Gdzie jestem? Chyba zaczyna się coś wyłaniać z ciemności. A może to tylko moja wyobraźnia. Dlaczego ten korytarz jest taki wysoki. Tracę siły. W niewielkiej niszy po prawej stronie zgęstniał mrok. Wyczuwam w nim coś niepokojącego. Zaczynam rozumieć... Chcę uciec. Uciec!
W pogoni za codziennością
Nieobecny w rzeczywistości
Ujrzałem krwawą łunę
I szare miasto
Skąpane w jej blasku
Lecz realizmu bat
Przywrócił mą codzienność
Pozostała jedynie krwawa łuna
I szare miasto
Skąpane w jej blasku.
O Myśli natrętna
O Myśli zwodnicza
Rozterko samotnych
Trucizno zgorzkniałych
Imię Twoje
Upadek
Opuść zaklęte obszary labiryntu
Odejdź
Zostaw Miejsce
Przeznaczone życiu
Ślepa i kaleka dusza
Zbyt dużo zwierciadeł
By dostrzec
Strach
Fałszywy Krok
Koniec
Idąc skrajem przepaści
Czuję porywisty wiatr
Spychający w Otchłań
Pełną złocistej piany
Lecz Światło
Czuję to każdym
Nerwem
Rozpala Płomień
Nadziei
Powoli
Nieśmiało
Stawiam
Kroki
Strach
Fałszywy Krok
Koniec
Patrzę
Lecz nie oczami
Czuję
Całym ciałem
Zmysły
Szarpane przez
Sprzeczne uczucia
Nie odchodźcie
Patrzę
Lecz nie oczami
Czuję
Całym istnieniem
Światło
Radości Smutku
Życie
Twój blask odbija się
W zwierciadle mojego
Płomienia
Każdy cień
Przeszywa pulsującą
Powłoką moich uczuć
Lecz ból koi
Balsam zwiewnego
Promienia
Twojej Światłości
Światło
Radości Smutku
Życie
Płonę rozpalony
Choć w zimnej
Skryty powłoce
Moje usta goreją
Lecz mocno skute
Kajdanami codzie
nnościUkładają zwyczajne
Słowa w zwyczajnych
Ramach zdań.
Jedynie moje oczy
Te dwa szkliste punkty
Stale skupione i szukające
Światła
Są w stanie wyrazić
To
Czego usta nie potrafią
Przekazać
Idąc skrajem przepaści
Czuję porywisty wiatr
Spychający w Otchłań
Pełną złocistej piany
Lecz Światło
Radości Smutku
Życie
Czuję to każdym
Nerwem
Rozpalasz Płomień
Nadziei
Następny zbiór wierszy