Niespodziewany podmuch

wiatru porwał jeszcze

jesienne, złociste dziecko

z drzewa poczęte, pożółkły

liść zawirował

uniósł się w niebo

nigdy przedtem nie

miał okazji, wzleciał

ku chmurom, codziennym

towarzyszkom zabaw

letnio jesiennych

radosny swoim uniesieniem

uniesiony radością

nie zauważył słabnącego

podmuchu pieszczącego

dziecięco nie rozczesane włosy

opadał, powoli

ze spokojem, tracił

złudzenia o swym niezwykłym

powołaniu rozmawiał jeszcze

z kimkolwiek, z przelatującym

ptakiem, zagubionym promykiem

zimowego słońca, choć

śnieg nie wystawił swojej

wizytówki trwa zima

lecz nikt go nie słuchał

gdy znalazł się na

ziemi, mokrej, pełnej

niszczejących braci, brunatno

czerwonawych kopców

nie oczekujących już na nic

chyba tylko na powolne

arytmiczne ruchy grabi

by wyładować na śmietnisku

powoli gasła ostatnia

iskierka nadziei, złudzeń

pobudzonych lotem umierał

powoli, brunatny, złotawo

czerwonawy liść, jeszcze

jesienny, choć zimowy czas

 

 


 

 

"Z pamiętnika kardiogramu"

 

lekka mgiełka podobna

oddechom moczarów

pełna ich wspomnień

zasnuła spojrzenie

lekki szum, budzącego

się ze snu morza

pieniącego swe wody

zawirowało myślami

dlaczego - z jakiego powodu

zapytało serce stawiając

nierównym rytmem kroki

skradając się ku górze

zryw nagły niespodziewany

tupot jego stóp porwał

falę krwi uderzającą burty

porwanego sztormem statku

kapitanie, toniemy

zawołała ostatnia z myśli

lecz fala zalała jej

usta, ściągając statek na dno

pik...pik...pik...

monotonna melodia

unosiła się w powietrzu

mglistą niepewnością

na ławce w parku

otulony dokładnie

pledem słonecznych

promieni żył człowiek

oddychał miarowo ze znawstwem

kogoś doceniającego wartość

wiosennego powiewu, kolejna

wiosna ile ich jeszcze zobaczy?

 

 


 

w półmroku zmysłowości

przenika na wskroś

me ciało, mą duszę

promień świetlisty

ognia znak pogodny

wiatr oddechów

splątał kłakiem włosy

chłonąc rozpalone

dusze niechronione

serce wstrząsom

płatki różane

chłonąc ciepło

życiodajne dobro

rozchylają się

tuląc miłe chwile

uczucie wspaniałe

poznaję serca

smak pali

kwiecia kruche

płatki lilii

świt nadchodzi

rosy krople

pełne, powiew

chłodny światło

płonie we mnie

 

 


 

Powoli, starając się nie wywołać najmniejszego szmeru zmierzałem krętą ścieżką spowitą w wysokie korony drzew, które, wpuszczały odnóża w czarną, tchnącą zimnem ziemię, zamiast znaleźć sobie lepsze, bardziej słoneczne miejsce.

Oglądając się wokół siebie, czułem na sobie piętnujące spojrzenia własnego niezdecydowania. Drogę przegradzała jasna brama, zbudowana ze stalowych prętów, porośnięta żółtymi i niebieskimi kwiatami. Promienie oślepiającym strumieniem uderzyły w moją twarz, a te które odbiły się od okularów - otwarły bramę.

Moim oczom ukazał się prześliczny ogród. Lekkie pocałunki róż, którymi była usłana ścieżka, gubiły wszelki strach, zastępując go błogim uczuciem spokoju, powoli rodzącego namiętność. Melodyjny śpiew tańczących drzew splatał się, z pieśnią mojego serca. Ptaki przerywały powietrze swoimi radosnymi lotami. Pośrodku ogrodu, pławiła słoneczny blask uspokajającym oddechem wód fontanna. Jej strumienie, spięte czerwoną wstążką, oświetlały blaskiem słodyczy moje spragnione usta. Niebo co chwila zmieniało się, starannie dobierając kolory. Ja jednak widziałem tylko Ciebie.

krople miłości

zraszały nowo

narodzone pąki

jasnego płomienia

chwytałem przelotne

motyle spojrzeń

w sieć mojego wzroku

starając się ich nie skrzywdzić

z ich delikatnych

skrzydeł piłem

nektar życia

osłodzony twoimi ustami

o światło, radości

moje życie, moje serce

dawno bije

tylko dla ciebie

żadne słowa tego

co czuję nie wyrażą

najpiękniejsze

ich układy

to można tylko przeżyć

odczuć, kochać

całą duszą

umysłem całym

 

Zapadający zmierzch, bez pośpiechu, układał się do snu. Zmęczone całodziennymi igraszkami ptaki, dostojne drzewa. Wokół nas panował dzień, choć może to od nas bił blask. Jednak Natura zakładając nocną koszulę, uderzyła donośnie w dzwon. Rozpłynęłaś się tak szybko, że nie zdążyłem złapać oddechu z przerażenia.

Koniec. Czas już iść. Zrozpaczony, zanurzyłem się w mgliste opary ciemności, bezszelestnie mijając bramę. Towarzyszył mi jedynie księżyc, swoim łagodnym uśmiechem dawał nadzieję, że może Cię jeszcze kiedyś zobaczę...

 

 


 

 

 

bose stopy pokaleczone

ostrymi kamieniami ścieżki

powoli lecz z uporem

dążą do celu

choć słońce pławi się

w swoim radosnym

świetle jest ciemno

dlaczego jest tak zimno?

bose stopy pełne

ran krwawią

serdecznym strumieniem

bólu, z równomiernym biciem

nierównomiernym oddechem

szron osiadł na oczach

patrz, dlaczego tak

ciemno, dlaczego tak zimno

spokojny powiew

muśnięcie wiosenne

słodki dotyk poranka

rozprasza mrok, rozświetla

gałązka szronu przeistoczyła

się w krągłą, kryształową łzę

spłynęła - strużką

radości czy smutku

spokojny powiew

muśnięcie wiosenne

wśród kwitnących pąków

szarego spokoju

pochmurne niebo

przeciął błyskiem

ognisty grot

zabił ciszę

uschnięte liście

rzucił z wściekłością

o mur rozszalały

podmuch stalowych płuc

błysnęły kły

raz po raz

szarpiąc chmurnego

nieba płaszcz

a krwawy deszcz

zranionych chmur

spływał po ohydnej

twarzy rosnącego bólu

dzień, a księżyc

wyjrzał zza chmur

przymrużył oko

złośliwie się uśmiechnął

mroczny skowyt

odpłynął w dal

opatrunek tęczy barw

przysłonił nieba rany

żywy zielenią las

odetchnął wiosennym

powiewem różowego

radosnego zefira

żyć - uśmiechnęło się słońce

żyć - zaszeptały kwiaty

żyć - zanucił zielenią las

żyć - mrugnęło życie

 


 

 

Krwawa łuna

aksamitnymi oczami

przykryła oczy

posępny zegar

wybił północ

niwecząc życie

kim jesteś

śmiałku żałobnie

krwią przystrojony

jak śmiesz

ty....... kościsty......

........nieproszony..... gościu

 


 

który - dziewiąty

czekając w kolejce

by podejść zapukać w

drzwi z pokorą otworzyć

usiąść spokojnie na

małym krzesełku

usłyszeć, dlaczego

a kiedy, objawy

a potem by zebrać

plik kartek lub

w twarz rzuconą

obelgę i odejść

odejść w pokoju

powrócić do rzeczywistości

na zawsze

 


 

bezrozumna siła

wypełniająca bezwład

znudzona

poklepywała nadzieję

dając jej znak

aby odeszła

zabrudzony śmieć

nie buntował się

gdy przechodnie

potrącali go

nie zwracając zupełnie

uwagi

dzień ostatkiem

sił trzymał się

na nogach

podążając na

zasłużony

odpoczynek

świat opustoszały

zaludnił się rojami

upiornych śmieci

kapsli, podartych

szmat, a wśród

nich

bezludna

wyspa

zgarbiona

szara postać na

ławce poddająca

się otaczającej

obojętności świata

który nie zwrócił

uwagi

na oczy

one nigdy nie przejrzą

na usta

one nigdy nie przemówią

jedynie wieczór

przykrył zimne ciało

ciepłym kocem mroku

 

Counter

Strona Główna

Następny zbiór wierszy

1