Ucieczka


Zgodnie z procedura zamknal oczy. W uszach, dziwnym trafem zlewajac sie z pulsowaniem krwi w jego tetnicach, dudnily mu ostatnie dzwieki koncowego odliczania. "... Trzy... dwa... jeden... Transfer!". Wydawalo mu sie, ze poczul dziwne uklucie gdzies w glebi umyslu, ze jego oczy zarejestrowaly nanosekundowy rozblysk - echo zeroczasowej transformacji materii w energie i z powrotem. Czas tak naprawde tylko dazyl do zera, a moze im sie wydawalo? Kogo to obchodzilo? - wazne, ze system dzialal i to niezawodnie...
Przelknal sline i podniosl sie, jakby wlasnie przestal przygladac sie lezacej na ziemii rzeczy, ktora kiedys byla paczka markowych papierosow... Nie bylo jeszcze calkiem ciemno. Wlasciwie natezenie swiatla bylo wystarczajce, by zorientowac sie, ze znajduje sie dokladnie poltora metra od spodziewanego punktu zrzutu. To, ze znajdowal sie tez pol sekundy od tego punktu czasoprzestrzeni nie mialo specjalnego znaczenia. Najblizszy samochod mial przejechac przez miejsce, w ktorym stal dopiero za okolo 7 sekund. Wszedl na chodnik, a raczej na cos co nieco chodnik przypominalo, moze dlatego, ze kiedys naprawde bylo chodnikiem. Leniwie obejrzal sie dookola i poczekal, az minie go rozklekotana ciezarowka. Tak jak mowili - zarowka w prawym reflektorze byla przepalona, a moze jej tam po prostu nie bylo... Teraz mial trzy sekundy. Wlasciwie to i tak nikt na ulicy nie zwrocil na niego uwagi. Siedzace i lezace na chodnikach po obu stronach ulicy postacie nie za bardzo pamietaly, ze przysluguje im szczytne miano istot ludzkich. Ich twarze i dlonie pokryte byly gruba warstwa plastrow i bandazy, ich oczy bez wyrazu zebraly o przeciwbolowy zastrzyk, bez zadnej jednak nadziei na jego otrzymanie. Plamy na bandazach swiadczyly o tym, ze rany nie goja sie i wciaz krwawia. Z tlumu dochodzily cichsze lub glosniejsze jeki, westchnienia, czasem okrzyki swiadczace o potwornym bolu...
Ciezarowka jechala wolno, bardzo wolno. Na tyle, ze smierc pod jej kolami - wprawdzie mozliwa - bylaby nieslychanie bolesna. Na tyle, ze wystarczylo mu kilka blyskawicznych susow, aby wyprzedzic ja i odepchnac w strone rozbitej wystawy kiedys-sklepu czlowieka, ktory wlasnie chcial rzucic sie pod jej kola. "Dlaczego?... Ja chcialem... umrzec" wymamrotal cicho przygryzajac wyschniete wargi. Przez dlugi moment pozostajac w stanie szoku gapil sie na niego swymi zamglonymi oczami nie mogac wydobyc z siebie ani jednego slowa wiecej. "Twoje baterie nie wylalyby. Sprawdzilismy to. Moglbys zyc z oboma implantami do poznej starosci i miec nawet prawnuki. Teoretycznie oczywiscie" - powiedzial spokojnie. "Kim... skad jestes?" - spytal tamten. "Raczej z ... kiedy... nie zrozumialbys"- odparl. "A teraz interes. Potrzebne mi twoje implanty. W zamian dostaniesz to" - otworzyl przed nim niewielkie pudelko wyciagniete z plecaka. "Jesli bedziesz rozsadny - starczy ci do konca zycia i jeszcze zostanie. Stoi?" - spytal retorycznie. "Ze znieczuleniem?" - odpowiedzial tamten. "A co myslales?" - wyciagnal z plecaka inne pudelko. "Jeszcze jedno. Skad wiesz, ze moje baterie nie wyleja?". "Przeciez nie powiem ci, ze ekschumowalismy twoje zwloki, a implanty choc zdezaktywowane, mialy baterie w idealnym stanie. Nie powiem ci tez chyba, ze wszyscy mielismy szczescie, ze nie znalazl sie nikt, kto zaplacilby za twoja kremacje, wiec twoje postrzepione zwloki wyladowaly w "zbiorczym" dole..." - pomyslal. "Nie zrozumialbys" - usmiechnal sie przepraszajaco. "Myslisz, ze jestem glabem? Jestem przeciez naczelnym programista 666. Wiem, ze jestes nietutejszy. Nie obchodzi mnie w sumie kim jestes i dlaczego to robisz...". "Mam raka" - przerwal mu usmiechajac sie cieplo. "Nie zrozumialbys" - dodal w duchu. Nienawidzil siebie, nienawidzil tego pieprzonego swiata. Nienawidzil NWO i systemu 6-6-6, dzieki ktoremu jego stary zbil gore szmalu na know-how, bez ktorego nie byloby implantow drugiej generacji. Bez tego szmalu jego ojciec nie zrobilby dziecka Miss California 2015. Po matce odziedziczyl chorobe nowotworowa , ktorej nienawidzil tak mocno jak bardzo byla nieuleczalna... "OK. Plan jest nastepujacy. Oddajesz mi klucze do swojego mieszkania, podajesz swoj serwer loginowy, identyfikator oraz haslo i sciezke dostepu do projektu "Zmierzch". Potem ja znieczulam cie, cala ekstrakcja zajmie okolo dwoch minut. Kiedy przestanie ci szumiec w glowie po prostu zniknij i zapomnij, ze mnie widziales oraz kim jestes" - powiedzial szybko, acz bez zajakniecia. "<<Zmierzch>> - to o tym tez wiecie?" - wyjakal tamten patrzac lakomie na pojemnik gwarantujacy mu dlugie i dostatnie zycie dzieki czarnemu rynkowi towarow i przyjemnosci, na ktorym zawsze bedzie mogl sobie pozwolic na wiele... "Wiecej fantow nie mam" - usmiechnal sie przepraszajaco po raz drugi...
 

**********



W FBI nikt nie zwrocil uwagi na znikniecie programisty. Czas pracy mial wszak nienormowany, a i po pracy - jako czlonkowi swego rodzaju elity - przyslugiwalo mu prawo do szlajania sie na wlasny rachunek i odpowiedzialnosc. Zreszta, kazda kropla whisky, czy przygoda z prostytutka zostalaby od razu odnotowana dzieki temu, ze wszystkie transakcje, nawet zakup zapalek musialy odbywac sie przy uzyciu implantow - z jednego prostego powodu: pieniadze w formie brzeczacej czy papierowej zlikwidowano juz dawno temu... Nikt tez nie zwrocil uwagi na to, ze do mieszkania programisty wszedl czlowiek trzymajacy w rece mala fiolke z implantem w srodku i, ze od razu zasiadl przy konsoli komputera logujac sie w pracy...
Natomiast specjalna jednostka FBI do walki z komputerowym terroryzmem natychmiast odnotowala nieautoryzowana forme dostepu do plikow projektu "Zmierzch" - tak tajnego i o tak wysokim priorytecie, ze nawet politykom najwyzszej rangi zdarzalo sie pocic gdy o nim mysleli...
 

**********



"Nie ruszaj sie skurwielu! Rece do gory!" uslyszal dwie sekundy po tym, jak drzwi mieszkania wylecialy z zawiasow. Ale jemu zostalo juz tylko nacisniecie klawisza Enter. Satelity z generatorami EMP zostaly uzbrojone 3 sekundy temu a cele i tryb pracy zaprogramowane dokladnie tak aby kazdy kontynent otrzymal impuls niosacy jednakowa dawke energii. Program czekal na potwierdzenie. Nie, nie prezydenta, to znaczy tylko formalnie. Na szczescie genialni programisci zawsze potrafia wyprowadzic w pole trzy komisje kontrolne i mimo rygorystycznych srodkow zapobiegawczych pozostawic w tworzonym systemie "wejscie kuchenne"...
Dowodca jednostki antyterrorystycznej pochodzil ze starej, dobrej szkoly policyjnej. Zasade mial prosta: "Krzyknac: <nie ruszaj sie skurwielu!>, po czym sprowokowac i rozwalic". "Jesli nie wcisne tego klawisza TERAZ to wszyscy bedziecie w klopotach..." zaczal spokojnie... "Ty juz nie zyjesz gnoju!" odparl policjant. "Nie szkodzi - i tak jestem juz martwy i to podwojnie. Trzecia smierc nie sprawi mi roznicy". Policjant nie mial skad wiedziec, dlaczego tamten jest juz martwy i to podwojnie, byl jednak wystarczajaco inteligentny by wiedziec, ze bluffuje jesli chodzi o klawiature komputera. Wiedzial, ze jego zadanie polega na tym, by nie pozwolic mu wcisnac jakiegokolwiek nastepnego klawisza... "Teraz!". Kula wystrzelona przez policjanta zblizala sie wlasnie do jego glowy gdy nagle zrobilo sie ciemno. Dwu antyterrorstow z rozpedu zderzylo sie glowami w miejscu gdzie jeszcze przed chwila siedzial samobojca. "Co jest do jasnej cholery?!!". "Nie zrozumielibyscie..." - nie zdazyl pomyslec.

Sunnyvale CA, 12 VIII 1998.


M.A.R.K-13:    Strona "Literatura"    Strona Glowna
 
 


 Zagladaj, prosze, co jakis czas, gdyz strona ta jest tworzona na okraglo...


(C) by Adam Kiepul, 1998. All rights reserved.


  1